05/01/2015

Cynizm a optymizm

Rok temu, w ramach noworocznych postanowień, życzyłam sobie przede wszystkim więcej kompatybilności między tym, co myślę, a tym co robię. Nie można mi zarzucić, że nad tym nie pracowałam, bo bynajmniej się nie obijałam. A jednak, znaleźli się tacy, którzy określili mnie w tym roku przymiotnikami, jakich w towarzystwie swojego imienia w ogóle nie chcę widywać. 
Bo ja nie jestem pesymistką.

[na zdjęciu Marcelina]

Jasne, narzekam co niemiara (koniec końców płynie we mnie polska krew), i wkurwiam się niemalże bez przerwy (co dla niejednego stanowi problem), ale pierwsze to raczej trend któremu podświadomie ulegam (bo najłatwiej jest sobie z kimś razem ponarzekać), a drugie  to bardziej skutek uboczny mojej wrodzonej nadwrażliwości, niż spaczonego negatywem myślenia. Owszem, podważam i ironizuję niemal każdą zasadę, opinię i postawę społeczną. I bez przerwy powtarzam, że życie jest niesprawiedliwie, smutne i beznadziejne.
Ale to nie pesymizm. To cynizm.
Bo może się Wam wszystkim wydaje, że strasznie trudno jest mnie zadowolić, ale to kompleta bzdura: zbędna maska, którą bardzo pragnę zrzucić.  
Dlaczego? Bo o ile od ludzi wokół (oraz siebie, wbrew pozorom) wymagam stanowczo zbyt wiele, to akurat otoczenie potrafi mnie jarać najdrobniejszymi szczegółami. I wcale nie muszę ich daleko szukać.
Bo zachwyca mnie ta połówka księżyca wyglądająca zza chmur i ciemnych gałęzi niedaleko Dworca Głównego, gdy lekko podchmielona zmierzam w stronę przystanku tramwajowego. I jara mnie, że mogę sobie popylać tramwajami po Krakowie bez jakichkolwiek ograniczeń i cieszyć oczy bajkowym smogiem na Wiśle. I mam motyle w brzuchu, gdy odpalam Muse at Rome ze świadomością, że za 160 dni znowu sama tego tłumu doświadczę. I cieszy mnie, że mogę iść do kina za 6 złotych i teatru za 20 (The Blue Room polecam, choć Tonacja Blue Marcina Hycnara na podstawie tej samej sztuki podobała mi się bardziej), a na wystawę czy wernisaż fotografii w ogóle za darmo. Nie mówiąc już o tym, że przez cały październik, listopad i grudzień nieziemsko cieszyło mnie (i wciąż niezmiennie mnie cieszy), że Brian Molko śpiewa “but this is now and, sadlythat was then”, Alex Kapranos “so sad to leave you”, a Alex Turner “sad to see you go”, i to tylko i wyłącznie dlatego, że sad i sadly to – ostatnimi czasy – moje dwa ulubione (i mocno nadużywane) słowa.
Ah, no i jeszcze to gorące kakao z bitą śmietaną w ulubionym kubku!
Fakt faktem, może nie do końca opanowałam (jeszcze!) umiejętność okazywania tych mniejszych i większych radości innym, ale to nie zmienia faktu, że w moim życiu ich nie brakuje.
 Owszem, te momenty niewinnego szczęścia nigdy nie trwają zbyt długo: zazwyczaj zaraz potem natknę się na nieporadnie pasywnego człowieka czy niefajną ciszę, i już rozjuszona pluję sarkazmem przemieszanym z wredotą na wszystkie możliwe strony. Ale, co zauważam z niemałą satysfakcją, te szczęśliwe momenty zdarzają mi się coraz częściej.
Bo mój cynizm nie wyklucza optymizmu, czy też umiejętności prostego radowania się z drobiazgów. Może je, co najwyżej, niefortunnie przysłaniać. 
I na dobry początek 2015 życzyłabym sobie, by ludzie mnie otaczający, mieli to na uwadze.
Bo o ile za cynika się nie obrażę, to za pesymistę jak najbardziej.