29/02/2020

Oda do codzienności

W nowy rok wkroczyłam na starych zasadach, z niewiele mniejszym entuzjazmem niż w poprzedni (który był jednym z najlepszych w moim życiu). Kto by pomyślał (bo na pewno nie ja), że wyrobiona tu przeze mnie rutyna i rytm życia będzie mnie tak pozytywnie nastawiał. A nastawia, i to jak! Czasami zbiera mi się na płacz ze szczęścia gdy piję rano kawę w łóżku nad książką, a na mojej pościeli tańczą promienie porannego słońca. Jak dziś. Mimo tego upierdliwego kataru, drapiącego gardła (nie, to nie corona), piętrzących się wszędzie wokół zużytych chusteczek i drugiego dnia spędzonego w lwiej części pod kołdrą.


Przeczytałam niedawno na blogu Uli (którą śledzę od co najmniej 11 lat) tekst, który zdaje się być odzwierciedleniem moich własnych przemyśleń: nie żyję z pasji, nie odniosłam żadnego sukcesu, nie robię w życiu niczego szczególnie wyjątkowego, nie zarabiam kokosów, nie mam mieszkania, partnera czy planów na dziecko. Na dobrą sprawę wciąż nie wiem co chcę w życiu (zawodowo przynajmniej) robić, ale, kurwa, przecież wcale wiedzieć nie muszę. Bo jakoś tak, wbrew wszystkiemu, lepiej psychicznie to jeszcze nigdy nie było.

I gdy próbuję sama sobie sprecyzować co jest tego główną przyczyną, na myśl (zaraz po szeroko opisywanej tu samoświadomości) przychodzi mi poczucie obezwładniającej wdzięczności. Do życia tak po prostu: za to że jest i że mogę je sobie układać po swojemu – nie bez ograniczeń, ale jednak jak najbardziej po swojemu. W wybranym i pokochanym przeze mnie miejscu, z wybranymi przeze mnie (poniekąd przynajmniej) ludźmi. No bo kurczę, czy ktoś z was wychodzi czasem do sklepu i jara się przypadkowo mijanymi przechodniami, bo słyszy swój ukochany akcent? Bo mnie się to wciąż zdarza. Tak jak jarało mnie to w autobusie z lotniska do centrum w lipcu 2014, tak wciąż jara mnie to w drodze po mleko w lutym 2020, po przeszło dwóch latach mieszkania na brytyjskiej ziemi.
Wdzięczność. Za życzliwość, swoją i innych, kierowaną do mnie i do innych. Za to że niczego podstawowego mi w życiu nie brakuje. Że mogę doceniać rzeczy małe i duże: uśmiech kasjerki i uśmiech przyjaciela znad kubka naszej ulubionej kawy. Rozkoszowanie się absolutnymi drobnostkami. Dawaniem, bardziej niż braniem. Rutyna i stabilność naprawdę potrafią być piękne, no kto by pomyślał (bo na pewno nie ja)!
Odpuściłam sobie podróżowanie po szerokim świecie i nagle widzę przygodę wszędzie. To, do czego kiedyś ciągnęło mnie w świat, dostrzegam teraz w mojej (nie)zwykłej, szarej codzienności. Doświadczanie życia głębiej i mocniej, to mnie teraz interesuje. I to wszystko jest bardziej we mnie niż poza mną – to z czym wchodzę w reakcję ma coraz mniejsze znaczenie.
Ot, tak wam tylko chciałam z łóżka powiedzieć, że kocham swoją codzienność.
I mam nadzieję, że wy też kochacie swoją.