20/11/2015

2015: Berlin

To nie był mój pierwszy raz w Niemczech, ale pierwszy w Berlinie. Skorzystałam z uprzejmości Jakuba (który sobie tam chwilowo pieniążki zarabia) i w listopadowy weekend skazałam go na swoją obecność. Trochę narzekał, ale (choć oczywiście nie bez przeszkód) szczęśliwie pozbył się mnie w wyznaczonym terminie ;)



Po trzech dniach zwiedzania, bynajmniej się w Berlinie nie zakochałam, ale jak na moje ogólne uprzedzenia, to i tak wcale nie najgorzej go odebrałam. Co prawda na starcie, w McDonalldzie, zamiast french fries (o które grzecznie i wyraźnie poprosiłam) dostałam fantę, ale kto by się tam obrażał za kolejną anegdotę do kolekcji? Było fajnie.

Kawałek muru berlińskiego.

Co prawda berlińskie metro to nie to samo co londyńskie, ale pomogło mi zrozumieć, że ja generalnie mam słabość do metra, jakiegokolwiek. Uwielbiam nawet ten specyficzny smrodek.

No i brawo za te bramy brandenburskie na oknach – robiły robotę!






Ze wszystkich tapetowych atrakcji, zegar podobał mi się najbardziej.



Targ spowodował, że zatęskniłam za świętami.

Pecka się nazywam, więc większość moich kardów zdobiły dźwigi – bo oczywiście przybyłam w największe remonty.



Jeden dzień poświęciliśmy na wyspę muzeów (przebiegliśmy przez 4!).

Fanką historycznych muzeów nie jestem, więc za największą atrakcję uznałam nadzwyczajncyh kształtów amulety ;)

Same budynki muzeów robiły niezłe wrażenie.

Największym plusem zwiedzania nowych miejsc z kimś (a już zwłaszcza z kimś, kto od niedawna ma lustrzankę - pozdro Kuba!) jest sporadyczne pojawianie się na zdjęciach ;)



(Pomnik upamiętniający pomordowanych homoseksualistów)

 Oczywiście na mój wyjazd wpływ miały też piątkowe ataki w Paryżu – Berlin trochę sobie panikował, co utrudniło mi nie tylko samo zwiedzanie, ale i dotarcie na czas na autobus powrotny do Krakowa.

A z całego wyjazdu i tak najlepiej będę wspominać kebaba!
Absolutnie najlepszy, jaki jadłam.
Warto dla niego stać w godzinnej (albo i lepiej) kolejce. Szczególnie z butelką ciemnego piwa w ręce (bo w Niemczech można na legalu).

Nadzwyczajnie podobały mi się też liście – nie wiem czemu, ale w Berlinie wydawały się jakieś takie ładniejsze (bo dwukolorowe?) niż w Polsce.

(Pomnik Żydów Pomordowanych w Europie)
W ostatni dzień (w który oczywiście wymyśliłam sobie najwięcej zwiedzania) pogoda była pa-sku-dna! Nie byłam w stanie (ani nie miałam ochoty) robić zdjęć, a jak przemokły mi buty, to zwyzywałam Berlin od wszystkich najgorszych.
Na szczęście potem poszliśmy na kebaba i mi przeszło.
Tak więc, cóż tu kryć, do Berlina warto jechać dla samego kebaba przy stacji Mehringdamm ;)