18/01/2021

Poczucie własnej wartości

Przyśnił mi się koszmar, bardzo realny i znajomy, przez co wyjątkowo dotkliwy. Z ust ważnej i bliskiej mi osoby usłyszałam w nim wszystko to, co złego kiedykolwiek o sobie zakodowałam. Wszystkie moje wątpliwości wypłynęły na powierzchnię i na chwilę kompletnie przysłoniły mi wizję. Obudziłam się zlana potem, z trzęsącymi się rękami.

Kurczę pieczone, dlaczego akurat teraz?!

Odpowiedź przyszła szybko: tapetowy problem niedający mi spokojnie spać przez większość zeszłego roku wreszcie zszedł z tapety, więc w głowie nagle zrobiło się miejsce na sztandarowe problemy. Ale może to i dobrze, bo poczucie własnej wartości to na pewno rzecz, w którą warto włożyć czas i wysiłek. No więc dumnie podnoszę głowę i szarżuję.



To nie tak, że te zobrazowane we śnie wątpliwości męczą mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Nie. Jakby nie było, lata kucia samoświadomości przynoszą jakieś realne korzyści i przez większość czasu mój mózg ma się dobrze. Ale wystarczy, że na tapetę wjadą niewdzięczne hormony, stres w pracy czy napięcia w bliskich relacjach i moja pewność siebie momentalnie rozpływa się w powietrzu.

Budowanie zdrowego poczucia własnej wartości to u mnie niekończąca się „praca w toku”.

Wciąż zresztą łapię się na myśleniu, że nie mam prawa w ogóle narzekać, a moje problemy są w gruncie rzeczy wyssane z palca gdy porównać je do „rzeczywistych problemów innych”. A zaraz potem przychodzi myśl-policzek: problem jest pojęciem względnym i inny wcale nie znaczy mniej ważny. Tak, zawsze mogło być gorzej i ogólnie rzecz biorąc jestem życiową szczęściarą, ale to wcale nie znaczy, że nie mam swoich polew bitew, na których czasem odnoszę słodkie zwycięstwa, a czasem bolesne porażki.

Moi rodzice mnie kochają. Byłam chcianym dzieckiem, wychowywałam się bez patologii i miałam naprawdę wspaniałe dzieciństwo. Okazałam się jednak być dość trudnym, wyszczekanym nastolatkiem i wyrosłam na nieco problematycznego dorosłego. I choć moi rodzice zawsze życzyli i chcieli dla mnie jak najlepiej (wciąż tak jest), to z biegiem lat (szczególnie tych ostatnich, spędzonych poza ojczyzną) dotarło do mnie jak bardzo (choć oczywiście niezamierzenie) poturbowali moje poczucie własnej wartości. Które teraz ślamazarnie, własnymi siłami, świadomie staram się odbudować. Nie żeby być egoistyczną świnią, ale żeby żyło mi się lepiej: tak z samą sobą, jak i z ludźmi wokół.

Odkąd tylko sięgam pamięcią, moje słabe poczucie wartości zawsze mocno kolidowało z równoczesnym przeświadczeniem, że głupia nie jestem i mam potencjał, choć nie bardzo wiadomo do czego. Przez długie lata pielęgnowałam w sobie poczucie wyjątkowości, jednocześnie bezkrytycznie wierząc w każde jedno złe słowo. Co, ma się rozumieć, skutecznie rujnowało wszystkie moje relacje, z relacją z samą sobą na czele.

W podbiegu do mojej trzydziestki, będąc w relacjach na których trwaniu i sukcesie zleży mi jak nigdy wcześniej, jestem zdeterminowana nie dopuścić do powtórki tego ponurego scenariusza. Poturbowane poczucie własnej wartości ma bowiem to do siebie, że zatruwa po cichu, od środka i napędza wewnętrznego krytyka, który robi z twoich myśli nieustanne pole bitwy na którym nie ma mowy o zwycięzcy. A nikt, naprawdę nikt nie ma siły walczyć z twoimi wiatrakami; ludzie mają wystarczająco dużo własnych problemów. Zresztą, to nie jest niczyja – ni to rodziców, ni przyjaciół, ni partnera – odpowiedzialność, żeby cię z tej studni bez dna wydobyć. Podnieść i wyczołgać się z niej musisz sama.

Po latach doszłam do wniosku, że poczucie własnej wartości zależy przede wszystkim od Ciebie samej/samego. Jasne, życzliwi ludzie w twoim najbliższym gronie odgrywają tutaj ważną rolę: wszyscy potrzebujemy akceptacji i wsparcia. Ale poczucie własnej wartości budowane wyłącznie na opiniach innych ma niewielką wartość i znikomą trwałość. To ty pozwalasz, żeby to, co kiedyś ktoś o tobie powiedział, definiowało to, co sam o sobie myślisz. Zakodowałeś to sobie kiedyś sam (choć podświadomie), więc i przekodować możesz wyłącznie sam. Nikt tego za ciebie nie zrobi, nawet jeśliby bardzo, ale to bardzo by chciał. Problem sam magicznie też nie zniknie.

Jedynym lekarstwem jest świadoma orka na ugorze.

Więc do pracy, rodacy!