25/07/2014

Jestem szczęściarą

Virginia Woolf miała rację: żeby pisać, kobieta potrzebuje odpowiednich warunków. Pozbądźmy się jednak kontekstu feministycznego: żeby pisać, KAŻDY potrzebuje odpowiednich warunków. A stawiając krok jeszcze dalej: niezależnie od tego kim jesteś, żeby robić to, co naprawdę kochasz, potrzebujesz odpowiednich warunków.
To jest uniwersalna prawda, która nigdy nie straci na ważności.


Korzystając dość aktywnie z portalów społecznościowych, ostatnimi czasy naoglądałam i naczytałam się masy „inspirujących” postów. O tym jak to warto jest walczyć o siebie. Wierzyć w siebie. Odrzucać cudze i społeczne oczekiwania. Robić wyłącznie to, co czyni Cię człowiekiem szczęśliwym. Bo przecież chcieć to móc, wystarczy tylko zdać sobie z tego sprawę. I jakkolwiek bardzo podoba mi się szerzenie tej idei, tak uważam, że omija się tu bardzo istotną kwestię.
Nie każdy potrafi. Nie każdy może. Nawet jeśli każdy chce.
Bo to zawsze łatwiej jest powiedzieć (szczególnie z perspektywy wygodnego fotela w kolejne leniwe popołudnie), niż faktycznie zrobić. 

Nie oszukujmy się. Te wyżej wymienione, odpowiednie (i niezbędne!) warunki albo na stracie zapewnia nam otoczenie (tj. rodzice), albo musimy je sobie sami wywalczyć. Co nie jest ani łatwe, ani przyjemne. I co nie każdy jest w stanie zrobić.
Bo umówmy się: presja społeczeństwa, otoczenia i rodziny bywa nie do przezwyciężenia. Ostatnio z pełną mocą zdałam sobie sprawę, że przewija się koło mnie cała masa ludzi, którzy albo boją się z nią walczyć, albo zwyczajnie w świecie tego nie potrafią. Życiowe priorytety i poglądy na świat przybierają inny kształt gdy od najmłodszych lat zmuszony jesteś zmagać się z trudną sytuacją finansową (czy rodzinną), a inny, gdy nigdy tak naprawdę niczego Ci nie brakowało. Goniąc za przetrwaniem, nie bardzo masz czas na zastanawianie się kim jesteś, czego od życia chcesz i jak najlepiej to osiągnąć.
Oczywiście, że walka o siebie opłaca się w każdym momencie życia, ale spróbuj wytłumaczyć to osobie, która nie miała tyle szczęścia na starcie co ty i nauczona jest stawiać problemy rodzinne (lub generalnie innych) daleko przed własnymi. Niektórych owa „walka o siebie” kosztuje zbyt wiele. A innym nigdy nawet nie przemknie przez myśl. Przecież ludzie z zaskakującą łatwością potrafią zamknąć się we własnym świecie, stracić szerszą perspektywę i bezkrytycznie pogodzić się z tym, co już zastali. To się dzieje, działo i dziać się będzie. Wszędzie wokół Ciebie.  
Chwilę temu powiedziałabym (chojracko), że taki brak walki to najzwyklejszy przejaw słabości. Że wystarczyłoby otworzyć oczy i zacząć działać. Dziś wiem, że nie jestem (i nigdy nie byłam) w pozycji by to oceniać. Sama siedzę (i zawsze siedziałam) w wygodnym fotelu, pozbawiona jakiejkolwiek konieczności martwienia się o to, co będę jeść w przyszłym tygodniu. Mam czas, który mogę przeznaczyć na cokolwiek zechcę. Przez całe życie brałam to za pewnik, oczywistą oczywistość. A przecież nie wszyscy mają tyle szczęścia.
Bo ja jestem szczęściarą. Moi rodzice są (i zawsze byli) w stanie zapewnić mi warunki, w których mogę (i zawsze mogłam) własnym tempem poznawać i rozwijać siebie. Mam czas by myśleć, fotografować, pisać, pielęgnować pasje i spełniać kolejne marzenia. Bez namacalnej zewnętrznej presji i odgórnie narzuconych zobowiązań.
Mam start, o którym niejeden mógłby sobie tylko pomarzyć.
A piszę o tym, bo czasem sama potrzebuję przypomnienia: jakkolwiek źle bym się nie czuła, wiem, że mam za co być życiu wdzięczna. Codziennie. Bezapelacyjnie. Bo przecież dzięki temu, że nie muszę walczyć o przetrwanie, mogę bez wyrzutów walczyć o siebie.  
A to dużo.