[tj.
relacja z Londynu, wstęp]
22
sierpnia 2010 roku, 24 godziny po tym jak zobaczyłam Ich po raz pierwszy
na żywo, nakreśliłam w swojej rozhisteryzowanej notce (na dawno już
nieistniejącym blogu) następujące, pamiętne słowa: I jeśli po wydaniu następnego krążka nie uda mi się pojechać na
Wembley, uznam to za największą porażkę mojego życia. Żadne koszty, żadne
męczarnie mnie nie wystraszą. Zrobię dla takich przeżyć wszystko i stokroć
więcej.
Co
prawda Wembley wciąż jeszcze przede mną, ale jako że z promocją The 2nd Law już pewnie tam nie zawitają,
z mojego postanowienia wywiązałam się po mistrzowsku: nic mnie nie wystraszyło
i pierwsze (śmiało zakładam, że bynajmniej nie ostatnie) stadionowe widowisko w
Londynie mam już za sobą! Ah, i co to było za przeżycie!
Ujmując
cały zeszły weekend w kilku słowach: trzy przepiękne dni życia własnym
marzeniem. I to nie jednym, ale dwoma na raz!