27/10/2020

Wkurwiona

Na przestrzeni ostatnich lat, a już szczególnie na przełomie 2015 i 2016, napisałam całkiem sporo tekstów na temat bycia kobietą. Pisałam o pułapce rozmiaru S; o przymusie kobiecej delikatności; o tym jak pewne nadużywane przez nas słowa podświadomie utwierdzają naszą gorszą pozycję; o tym jak próbuje się nam dyktować co powinnyśmy nosić; o tym jak często musimy się (czasem również przed samą sobą) tłumaczyć z wyboru bycia singielką; o tym jak to kobieta kobiecie potrafi ból sprawić; o świadomości przepaści pomiędzy tym co mogę jako kobieta, a co mogłabym jako mężczyzna; o naszych problematycznych macicach i hormonach. Pisałam też o tym, co według mnie jest nie tak z feminizmem i dlaczego – mimo licznych i widocznych wad – wciąż desperacko go potrzebujemy. Generalnie tendencja jest taka, że jak już raz zaczniesz w tym grzebać, to trudno skończyć. W myśl zasady: co się zobaczyło, to już się niestety nie odzobaczy. A dowodów i przykładów na to jak kurewsko ciężko jest być kobietą jakoś wciąż jedynie przybywa. Szczególnie (choć nie tylko) w Polsce.

Na fali obecnego wkurwienia płynę sobie i ja!


[obrazek autorstwa Maytldy Damięckiej]

 

Tak, wiem, zawsze znajdą się tacy, co uznają, że nie mam prawa się wypowiadać, bo przecież wyjechałam, nie mam zamiaru wracać, i oni mi tu przecież „mózg wyprali” tą podłą, „zachodnią propagandą”. Chuja, choćbym nawet bardzo chciała, Polką nigdy być nie przestanę. Zostawiłam też w Polsce bliskich przyjaciół i całą rodzinę, a oni chcą – i kurwa mają prawo – godnie żyć. I to chociażby w ich mieniu się dziś wkurwiam.

23/10/2020

Żeby mi się chciało

Nie znoszę pytań typu „gdzie widzisz siebie za 5 lat?” (choć miłością nieprzapastną darzę ostatnio ten kawałek). Pytania czego bym sobie na przyszłość najbardziej życzyła lub co bym powiedziała nastoletniej sobie – przy całej mojej sentymentalności – uważam za wybitnie bezsensowne. Lubię nieprzewidywalność życia i uważam, że skrupulatne planowanie zdecydowanie lepiej sprawdza się w fikcji niż w życiu.

Ale ostatnio przeszło mi przez myśl, że jeśli faktycznie miałabym sobie na przyszłość czegokolwiek, konsekwentnie i z jakąś dozą pewności życzyć, to przede wszystkim życzyłabym sobie, żeby mi się chciało.


16/10/2020

Krytyczne myślenie boli

W tym roku dowiedziałam się co to takiego „kultura anulowania” (ang. cancel culture) i odkryłam, że sama jak najbardziej odczuwam coraz większy strach przed dzieleniem się swoimi opiniami. I cholernie mnie to martwi. Bo jak bardzo lubię dyskutować, stymulować własny mózg, analizować, rozumieć i poddawać w wątpliwość własne opinie, to nie zliczę ile razy zamknięto mi usta nazywając rasistką czy lewaczką. Początkowo wydawało mi się, że może przesadzam, że pewnie jestem przewrażliwiona i za bardzo biorę wszystko do siebie. Ale w ramach jak tych przykładów przybywało i gdy nawet bliscy mi ludzie dawali znać, że jakakolwiek dyskusja nie jest mile widziana, bo oni już sobie wyrobili zdanie… no człowiek mimowlnie się zamyka.



Jest jeden bardzo ważny powód dla którego na co dzień nie śledzę wiadomości i nie maluję wiecznie większego obrazka: bo nie chcę się załamać. Mój mózg na co dzień serwuje mi wystarczająco dużo materiału do zmartwień na własną rękę, żebym chciała je jeszcze uzupełniać przykrymi doniesieniami ze świata.

09/10/2020

Mały świat

Przy okazji jednej z moich wiosennych wizyt w Hermitage of Braid, na nowo zakochałam się w rozkwitających, dzikich paprotkach. Zachwyciły mnie ich zawinięte w kłębek listki, które już przy kolejnej wizycie rozwinęły się w imponujący wzór małych listków. Trzy miesiące później przeczytałam o nich (tych rozwijających się pączkach i niesamowitym wzorze) w książce pt. „Meet me at the Museum”, którą swoją drogą wzięłam do rąk z czystego sentymentu: bo muzea na przestrzeni ostatniego roku nabrały dla mnie większego znaczenia. I tak właśnie paprotki zaczęły znaczyć dla mnie coś więcej niż znaczyły jeszcze rok temu. W tej samej książce przeczytałam też zresztą dyskusję na temat, który w detalach omawialiśmy ze współlokatorem tydzień wcześniej.



Uwielbiam takie życiowe przypadki i dziś o kolejnym takim piszę.

Bo świat to jednak mały jest. 

02/10/2020

2020: Scotland roadtrips

Jak na mojego pecha, to w czasach pandemii zdaję się mieć niebywałe szczęście. W lutym, zanim rozpętało się to piekło, zdążyłam tydzień pojeździć na nartach w Austrii z rodzicami. W marcu, dosłownie na dzień przed oficjalnym lockdownem zdążyłam przejechać 700mil północnej Szkocji razem z Norbertem. Początkiem lipca, totalnym fartem, bez przeszkód dałam radę odwiedzić rodzinę i przyjaciół w Polsce, a gdy poluzowano obostrzenia w Szkocji i zalecono podróżować lokalnie, łapczywie rzuciłam się na moje ukochane góry, bo raz że pierwsze wolne wakacje od 7 lat, a dwa że współlokator przedstawił mnie nowej zajawce: „bagging munros” i.e. kolekcjonowaniu szkockich szczytów powyżej 3tysięcy stóp, których jest w sumie 282. Aktualnie mam ich na swoim koncie 6, a w 2020 weszłam z jednym, więc jak na rok z pandemią, całkiem nieźle mi poszło. Mówiąc krótko: sierpień w lwiej części spędziłam podróżując lokalnie, więc dziś dzielę się licznymi kadrami (z telefonów: mojego i moich cudownych, bazujących w Szkocji przyjaciół, którym z całego serca za towarzystwo dziękuję – było cudownie!).