Na przestrzeni ostatnich lat, a już szczególnie na przełomie 2015 i 2016, napisałam całkiem sporo tekstów na temat bycia kobietą. Pisałam o pułapce rozmiaru S; o przymusie kobiecej delikatności; o tym jak pewne nadużywane przez nas słowa podświadomie utwierdzają naszą gorszą pozycję; o tym jak próbuje się nam dyktować co powinnyśmy nosić; o tym jak często musimy się (czasem również przed samą sobą) tłumaczyć z wyboru bycia singielką; o tym jak to kobieta kobiecie potrafi ból sprawić; o świadomości przepaści pomiędzy tym co mogę jako kobieta, a co mogłabym jako mężczyzna; o naszych problematycznych macicach i hormonach. Pisałam też o tym, co według mnie jest nie tak z feminizmem i dlaczego – mimo licznych i widocznych wad – wciąż desperacko go potrzebujemy. Generalnie tendencja jest taka, że jak już raz zaczniesz w tym grzebać, to trudno skończyć. W myśl zasady: co się zobaczyło, to już się niestety nie odzobaczy. A dowodów i przykładów na to jak kurewsko ciężko jest być kobietą jakoś wciąż jedynie przybywa. Szczególnie (choć nie tylko) w Polsce.
Na fali obecnego wkurwienia płynę sobie i ja!
[obrazek autorstwa Maytldy Damięckiej]
Tak, wiem, zawsze znajdą się tacy, co uznają, że nie mam prawa się wypowiadać, bo przecież wyjechałam, nie mam zamiaru wracać, i oni mi tu przecież „mózg wyprali” tą podłą, „zachodnią propagandą”. Chuja, choćbym nawet bardzo chciała, Polką nigdy być nie przestanę. Zostawiłam też w Polsce bliskich przyjaciół i całą rodzinę, a oni chcą – i kurwa mają prawo – godnie żyć. I to chociażby w ich mieniu się dziś wkurwiam.