31/12/2013

Enjoy the chaos!

Gdyby ktoś zapytał mnie dziś jakie, moim zdaniem, było główne przesłanie ostatniej płyty Muse, bez wahania posłużyłabym się fragmentem Ich twitterowej wskazówki: ENJOY THE CHAOS. I tego samego cytatu użyłabym gdyby ktoś poprosił mnie o trafne podsumowanie moich ostatnich rocznych, życiowych doświadczeń.
To już tak zwykle u mnie bywa: Muse trafnie definiuje moje nowe filozofie (tudzież wnioski) życiowe na długo przed tym jak sama zdołam się w nich połapać. Bo ten mijający rok istotnie cały był jak to Ich przesłanie: chaotyczny i intensywny. Uczył czuć. Czuć, że żyję. W kompletnym chaosie. Chaosie, który należy zaakceptować. Ba, z którym należy się czym prędzej związać. Na zabój, na stałe, do usranej śmierci i jeden dzień dłużej.
Fakt faktem: przede mną jeszcze bardzo długa (kręta i pod górkę) droga do rzeczywistego rozkoszowania się nim. Ale wiem już w czym rzecz. Szczęśliwie pojęłam, że szkockie chłopaki z Biffy Clyro wyśpiewali mi – dwukrotnie w tym roku – absurdalnie rozbrajającą prawdę:


Naprawdę. Możesz. Ja jestem. Kompletnie zagubiona i we właściwym miejscu. Naraz. 

28/12/2013

Puzzle i fikcja

Życiowe układanki
Często myślę sobie, że ludzie są jak puzzle. W momencie, gdy ich poznajesz, nie wiesz wiele więcej ponad to, co powiedzieli Ci o nich inni, lub co sam sobie wywnioskujesz. Ale z każdym kolejnym spotkaniem, z każdym kolejnym wydarzeniem, z każdą kolejną obserwacją, być może nawet z każdym kolejnym słowem, otrzymujesz kolejny klocek układanki. Czasami te układanki są proste i już po kilku puzzlach wiesz, co będzie przedstawiała całość. Ale bywają i układanki tak skomplikowane, że nawet z tysiąca kawałków wciąż nie jesteś w stanie ułożyć spójnego, jednolitego obrazu. Owa trudność sprawia, że, zaintrygowany, poświęcasz układance coraz więcej czasu. Aż w końcu niewinne zainteresowanie przekształca się w poważną obsesję, której poświęcasz każdą wolną chwilę.
Niestety, w życiu zazwyczaj bywa tak, że, choćbyś nie wiem jak chciał, nie jesteś w stanie uzbierać wszystkich puzzli. Są rzeczy, których nigdy nie będzie nam dane wiedzieć o drugim człowieku, bez względu na to jak blisko z nim jesteśmy.

24/12/2013

2013: świąteczny Kraków

Na zdjęciach okolice Galerii Krakowskiej grudniowym wieczorem.
Bo przyszedł czas na wyciąganie moich (leniwych!) lensfriendów na zdjęcia nocne.





15/12/2013

Komunikacyjne bagno

Ludzie (ze mną włącznie, ma się rozumieć) mają poważne problemy ze swobodnym komunikowaniem się. Moje najnowsze odkrycie zmroziło mi krew w żyłach: dwudziesty pierwszy wiek wydał na świat pokolenie komunikacyjnych analfabetów. Taki już paradoksalny urok naszych czasów: im więcej sprezentowano nam sposobów komunikacji, tym większy zdajemy się mieć z nią problem. I bynajmniej nie chodzi o to, że mało wyrażamy (bo wyrażamy stanowczo zbyt dużo, szczególnie głupoty), tylko że z reguły robimy to bezmyślnie i na darmo.

05/12/2013

2013: wielka woda w mieście

Na zdjęciach bynajmniej nie Wisła.

Przedstawiam Wam moje nowe ulubione miejsce – Zakrzówek. To taki mój substytut Tarnowskich okoliczności natury. Który jesienią zapiera dech w piersiach.

20/11/2013

2013: jesienne kolory

Kilka jesiennych, październikowych kadrów, gdy to jeszcze drzewa były kolorowe, spacery przyjemne, rękawiczki zbędne, a słońce przyjemnie grzało policzki. 

Na zdjęciach Kraków. Zakrzówkowy. 

17/11/2013

Łzy szczęścia

Łza szczęścia wciąż kręci się w moim oku. To taka miła odmiana!
Zapomniałam już jaką cudowną dawkę pozytywnej energii niesie ze sobą długo wyczekiwany koncert – matko, jak cudownie było znowu tego doświadczyć!
Po tym jak w listopadzie zeszłego roku kupiłam bilet na stadionowy Muse, a w lutym bieżącego uzbroiłam się w bilet na Paramore, nieśmiało przemknęło mi przez myśl, że może w tym roku jakimś cudem uda mi się zobaczyć wszystkie moje cztery tapetowe zespoły. Kwiecień zbliżył mnie do wymarzonego celu, przynosząc ze sobą wieści o sierpniowym najeździe szkotów na Kraków. Gdy więc Placebo ogłosiło trasę nowej płyty z Warszawą w pierwszym rzucie, serce we mnie urosło, a moje konto bankowe nieco schudło.
Marzenie się ziściło, tym samym czyniąc powoli mijający rok jednym z najlepszych.
Najpierw Muse (po raz trzeci, o czym przeczytać można tutaj), potem Paramore (po raz drugi), aż w końcu Biffy Clyro – po raz pierwszy.
 
Biffy Clyro; Coke Live Music Festival; Kraków; 9.08.2013

04/11/2013

2013: wczesna jesień

Na zdjęciach: Tarnowsko-Krakowska hybryda wrześniowo-październikowa.
Odrobinę jeszcze latem pachnąca.
  


01/11/2013

Cracks

Dzisiaj wreszcie mówię sobie stop.
Brzmi to śmiesznie, bo (szczęśliwie) na blogu obeszło się bez depresyjnych wpisów.
Wiecie jak to jest, dołek jak każdy inny: było bardzo źle, ale od dzisiaj będzie lepiej. 


Z życiowych mądrości mam (przynajmniej na ten moment) do przekazania jedno: wszyscy jesteśmy w mniejszym lub większym stopniu pęknięci. A może nawet dobrze popękani. Nazywajcie to sobie wadami, problemami, ranami, słabymi stronami, kryzysami osobowości, załamaniami – każdy z nas przez to przechodził, przechodzi lub przechodzić będzie.
Na różne sposoby i w bardzo różnym stopniu staramy się te pęknięcia kryć i łatać, ale to nie zmienia faktów: każdy z nas je w sobie nosi – mniejsze lub większe, zawsze kryją się gdzieś pod pozornie gładką powierzchnią. Jedni tak dobrze je kamuflują, że na co dzień kompletnie o nich zapominają, inni przypominają sobie o nich tylko od święta, a jeszcze inni walczą z nimi codziennie od nowa – jedni nieustannie wygrywają, drudzy nieustannie przegrywają, a trzeci nieustannie remisują.
Moje pęknięcie, choć dotąd całkiem dobrze kamuflowane, wylazło niespodziewanie na wierzch i zmuszona jestem je na nowo łatać. 

05/10/2013

Inaczej

Rzuciło mnie na głębokie wody po miesiącu pełnym nędzy, żalu i rozpaczy.
Wreszcie, nareszcie, w końcu!
Woda zimna, prądy trochę nieokiełznane, a i fale odrobinę za wysokie. Ale trzepię tymi rękami i wierzgam zawzięcie nogami, rozpaczliwie łapiąc powietrze w płuca i gorliwie licząc na to, że wkrótce ujrzę na horyzoncie ląd. Albo chociaż nauczę się dobrze pływać.
Wciąż nie jestem pewna czy tego chcę, ale tego mi właśnie trzeba.

30/09/2013

Crying Shame

Inspiracja do odsłuchania TUTAJ. 

1
Too late yeah baby it’s too late
And time has made the spell abate
Now it’s time to desecrate

Wpadłam na Nią rok temu na Krakowskim rynku. Niespodziewanie. Przez krótki moment nie byłam nawet pewna skąd znam tą twarz. Po tylu latach przyjaźni. I nawet nie było mi z tego powodu wstyd. A jednak, gdy dotarło do mnie, że to Ona i że bezpośrednie starcie jest już nieuniknione, serce podeszło mi do gardła. Przecież nawet nie miałam pojęcia, co tam studiuje. Przez ostatni rok w ogóle nie pamiętałam o jej istnieniu.
- Cześć – uśmiech numer pięć.
- Hej – jej uśmiech zdawał się mnie parzyć od środka.
I ta krótka chwila niezręcznej ciszy. Nawet nie patrzyłyśmy już sobie w oczy, gorączkowo zastanawiając się, co w ogóle wypada powiedzieć. Bo co można powiedzieć po blisko dwuletnim milczeniu? Czy nie prościej byłoby przejść obok siebie obojętnie, jak dwoje obcych sobie ludzi, którymi i tak się stałyśmy? Przecież tak rzadko bywam w Krakowie, większość mojego czasu spędzam w Warszawie, takie spotkanie już na pewno się nie powtórzy, to był najzwyklejszy przypadek, złośliwość losu, kolejny dowód na to, że „świat jest mały”…

22/09/2013

2013: Autumn's coming

Idzie jesień, uzbrojona w moje ulubione uśmiechy, ciepłe, zachodzące słońce i coraz chłodniejsze wieczory.


 Idą zmiany skąpane jesiennymi kolorami.

20/09/2013

Myślę na papierze

Chwała Bogu (?), myślę na papierze!
„Publicystyczna” blokada zmusiła mnie do refleksji nad słowem pisanym – tym, które z definicji nie nadaje się do jakiegokolwiek upubliczniania.
Właśnie. Bo ja od ponad 9 lat myślę na papierze. I oto pewne nowe stare wnioski na ten temat.

16/09/2013

2013: ostatni powiew lata

Popadłam w stan niemocy i ostatnio nic co wychodzi spod mojego pióra nie nadaje się do publikacji. Dlatego też, z braku laku, oto ostatni powiew lata w postaci kilku górskich (tatrzańskich) kadrów z końca sierpnia. Enjoy.



06/09/2013

Learn subconsciously

Poniekąd znam się na angielskim. Poniekąd. A że młodszym kolegom i koleżankom zaczęła się już szkoła, dziś będzie post z nauką języka związany.
Nie będę pisać o akwizycji języka (bo, mówiąc szczerze, niespecjalnie uważałam na wykładach…), wybitnych lingwistach, historii gramatyki i różnorodności akcentów – nie jedną książkę już o tym napisano. Będę pisać o tym, co uważam za klucz do sukcesu – o CIESZENIU się językiem. O nieświadomym dochodzeniu do perfekcji. O tym, czego sama doświadczam i co wszystkim entuzjastom angielskiego serdecznie polecam. Szczególnie zaś tym, którzy już są nieźli, a chcieliby być jeszcze lepsi.
Jeśli ostatnie trzy lata czegoś mnie nauczyły to właśnie tego, że nic nie wpływa na naukę lepiej, niż entuzjazm i obsesja (jakkolwiek głupio to brzmi). Owszem, trudno być entuzjastycznym i mieć obsesję na punkcie pięciu stron parafraz czy tekstów z lukami do wypełnienia. Dlatego nie biorę pod ostrzał nauki szkolnej.
Bo uczyć się można podświadomie. I mieć z tego wielką frajdę.

23/08/2013

2013: before sunrise

Nie kładę się spać, tylko czekam aż wstanie słońce.
Jest coś uspakajającego w jaśniejącym niebie.

19/08/2013

Muse at Emirates

LONDON zdjęcia: part I, part II, part III, partIV
WSTĘP DO TEMATU: tutaj.

Wiecie jak to jest z marzeniami: z początku zawsze wyglądają niewinne, ale z czasem przybierają na sile do tego stopnia, że zaczynają dusić. Do koncertu odliczałam dni od 22 listopada. Łatwo z tego wywnioskować, że moja ekscytacja miała wystarczająco dużo czasu by urosnąć do niebotycznych rozmiarów. Już szczególnie, że moje koncertowe marzenie zeszło się z drugim, o znacznie dłuższym stażu: miałam w końcu zobaczyć Londyn. I to całkiem sama. W efekcie, przed koncertem tak naćpałam się Brytyjskim powietrzem, że w stronę stadionu zmierzałam kompletnie otumaniona emocjami – i to bynajmniej nie koncertowymi. Drugi dzień unosiłam się nad chodnikami i nie wyobrażałam sobie, żeby życie mogło być piękniejsze. Nie bardzo do mnie docierało, że oto nadszedł finał mojego wyczekiwania i odliczania, że to już, teraz, zaraz. Obawiałam się trochę, że z nadmiaru szczęścia i emocji rozpadnę się na drobne kawałki. Lub samoistnie wybuchnę.

14/08/2013

2013: summer sunshine

Rozkoszuje się wewnętrznym chaosem.
Monotonnym głosem powtarzam sobie, że od tego właśnie są wakacje. Zwalniam, leniuchuję, zarywam noce, śpię do południa, jem obiad na śniadanie, zaciągam się świeżym powietrzem i ukradkiem rozdaję niewymuszone uśmiechy. 
  


31/07/2013

O ironio!

Jest jak zawsze: zabawnie.
Pasja, odrobina szczęścia, trochę pracy i nagle jestem dobra. Stanowię wyzwanie. Konkurencję. A nawet poważne zagrożenie. I podejrzliwie cieszy mnie to odkrycie.
Zbieram w sobie nowe pokłady nieugiętej wiary w siebie, która (daj Boże) pomoże mi skutecznie kultywować motywację. Bo już wiem, że będę jej bardzo potrzebować.
W moim życiu obowiązują pewne ironiczne schematy. Uporczywie prześladujący mnie pech bywa oznaką nadciągającego sukcesu. Z kolei gdy wszystko zaczyna się układać po mojej myśli, na pewno niechybnie nadciąga jakaś paskudna komplikacja, przeważnie w postaci kolejnej złośliwości losu. Bo przecież nic nie może być idealne.

18/07/2013

ZDJ: Tea Party

Dawno, dawno temu, gdy publikowałam backstage tej sławetnej sesji, obiecałam, że kiedyś opublikuję wszystkie jej efekty w jednym miejscu. Ze sporym opóźnieniem (dwa lata już minęły…) obietnicę spełniam, whoever cares.

Na początek dzieła Anity:



07/07/2013

Why I Study

Z moimi studiami to było tak, że niby zawsze chciałam iść na filologię angielską, ale nigdy nie mówiłam tego głośno. Bo choć zła na pewno nie byłam, to i nigdy nie czułam się w tym kierunku jakoś specjalnie uzdolniona. Nigdy też nie byłam typem zawzięcie walczącym o swoje marzenia; wolałam je skrycie pielęgnować, w prawdziwym życiu trzymając na dystans. Nie wierzyłam, że mogą się spełnić, więc niby po co marnować energię?
Gdy, będąc w klasie maturalnej, osoby trzecie zaczęły namawiać mnie na jakiś „bardziej przyszłościowy kierunek”, bezpretensjonalnie zamierzałam się im podporządkować.  Przecież i tak nie miałam na siebie lepszego pomysłu. Przez cały miesiąc usiłowałam przekonać samą siebie, że warto zdawać rozszerzoną matematykę. Przez kolejne pięć udawałam, że fascynuje mnie geografia, a moim studenckim marzeniem jest geologia.
Dzisiaj Bogu dziękuję, że moje otępiałe komórki nerwowe koniec końców się zderzyły (z hukiem) i pod koniec marca wreszcie zrezygnowałam z katowania swojej szarej masy geograficznymi bzdetami, w pełni skupiając się na wchłanianiu gramatyki j. angielskiego.

01/07/2013

2013: London, part four

INTRO      ||         PART I           ||         PART II          ||         PART III

Po fenomenalnej nocy (o której napiszę innym razem, ma się rozumieć) wstałam skoro świt i po zjedzeniu śniadania wyruszyłam w pożegnalną trasę po najpiękniejszym mieście na świecie. Gdyby nie to, że pół godziny spóźniło mi się metro, po Millenium Bridge zapewne spacerowałabym sama, nieśmiało obawiając się ataku śmierciożerców :-D



23/06/2013

2013: London, part three

INTRO      ||         PART ONE     ||         PART TWO

Sobota przywitała mnie przepięknym słońcem. I tym razem nie przemieszczałam się już sama: za przewodnika miałam Londyńskiego weterana prosto z kuchni od królowej, który nie tylko zrobił mi kilka pamiątkowych fotek, ale zabrał do Tower of London i nie omieszkał się podzielić kilkoma ciekawostkami, za co serdecznie dziękuję! ;-)



14/06/2013

Pasja

Jakiś czas temu przeczytałam w Wysokich Obcasach (czekając na pizzę) bardzo krótki artykuł o tym, jak to psychoanalitycy stanowią dla większości ludzi życiowe drogowskazy. I chociaż to wciąż bardziej modne na zachodzie niż u nas, coraz częściej można dostrzec podobne tendencje. Na wzmiankę o tym, że teraz większość ludzi korzysta lub czuje potrzebę skorzystać z porad psychologów i psychoanalityków, uśmiechnęłam się pod nosem – bo choć sama uważam się za niezbyt zrównoważoną psychicznie to (odpukać?) wizyta u psychologa czy psychoanalityka wciąż jest mi bardzo odległą opcją w rozwiązywaniu problemów. Kiedyś sama nawet chciałam być psychologiem i babrać się w cudzych problemach – dzisiaj w pełni wystarcza mi bycie psychoanalitykiem samej sobie. Stąd też moja jednoznaczna zgoda z puentą artykułu – to smutne, że ludzie zatracają umiejętność samodzielnego rozumowania, rzucając się w wir czytania wszechobecnych poradników. To smutne, że tak łatwo jest dziś wpaść w depresję. To smutne, że tak niewiele ludzi jest z siebie zadowolonych.


10/06/2013

2013: London, part two

INTRO      ||         PART ONE

Z Camden Town przemieściłam się na Oxford Street, której fragment przewędrowałam pod parasolem, niechętnie wyciągając aparat spod kurtki.
  


07/06/2013

Edukacja a nauka

Opowiem Wam dziś historię o tym, jak to zrewolucjonizowałam swoje własne spojrzenie na edukację i naukę (z małą pomocą osób trzecich). 



Edukacja
Gdy skończyłam siedem lat, rodzice wysłali mnie do szkoły. Podstawówka była czasem edukacyjnej niewinności – nauczyciel był najmądrzejszy i najważniejszy, a odrabianie lekcji stanowiło mój największy obowiązek. Przez sześć lat wiodłam życie przykładnej prymuski.
Gimnazjum, choć nieco bardziej rozwiązłe, wciąż stanowiło dla mnie szereg piątek, pochwał i świadectw z paskiem – nigdy nie wylądowałam na samym szczycie hierarchii, ale zawsze deptałam po piętach ścisłej czołówce. I nawet jeśli gdzieś po drodze wyszedł ze mnie leniwy diabełek, to wyżej wspominania prymuska potrafiła go skutecznie stłamsić.
Dopiero licealny szczebel edukacji nauczył mnie, że w życiu trzeba mieć własne priorytety – inaczej zrujnujesz się psychicznie już po pierwszej klasie – a oceny w żadnym stopniu nie stanowią miernego wyznacznika twoich umiejętności. Nie można być dobrym we wszystkim, trzeba wybierać i poświęcać jedno na rzecz drugiego. 

03/06/2013

2013: London, part one


Już podczas zniżania się do lądowania wiedziałam, że właśnie spełnia się jedno z moich największych marzeń: wystarczyło, że przebiliśmy się przez ścianę deszczowych chmur, a ja już miałam wielkiego banana na ustach. Ta soczysta zieleń. Te wiejskie, dostojne posiadłości w porannej mżawce. Sceneria rodem z filmów; miałam wrażenie, że za moment dojrzę wśród tych znajomych krajobrazów Norę państwa Weasley’ów.
Pierwszy dzień w stolicy Anglii przywitał mnie typową angielską pogodą – było zimno, mżyło (co później ewoluowało w obfity deszcz) i wiało. Całą drogę z Stansed na Liverpool Street wpatrywałam się w okno. Gdy mijaliśmy stadion olimpijski, świeczki stanęły mi w oczach: bo to był pierwszy dobrze znany mi obiekt, który zobaczyłam na własne oczy.
Na Liverpool Street zakupiłam swoją pierwszą Day Travelcard i, wciąż radośnie oszołomiona, wsiadłam do najstarszego metra na świecie. Obawy oczywiście były, ale szybko się ich pozbyłam – z mapką, którą otrzymałam przy kasie, Londyńskie metro okazało się wyjątkowo przejrzyste i przyjemne w obyciu – na drugi dzień czułam się w nim jak ryba w wodzie (i tak, już tęsknię – i to znacznie bardziej niż za tym nowojorskim!).


29/05/2013

Muse encourages

[tj. relacja z Londynu, wstęp]

22 sierpnia 2010 roku, 24 godziny po tym jak zobaczyłam Ich po raz pierwszy na żywo, nakreśliłam w swojej rozhisteryzowanej notce (na dawno już nieistniejącym blogu) następujące, pamiętne słowa: I jeśli po wydaniu następnego krążka nie uda mi się pojechać na Wembley, uznam to za największą porażkę mojego życia. Żadne koszty, żadne męczarnie mnie nie wystraszą. Zrobię dla takich przeżyć wszystko i stokroć więcej.
Co prawda Wembley wciąż jeszcze przede mną, ale jako że z promocją The 2nd Law już pewnie tam nie zawitają, z mojego postanowienia wywiązałam się po mistrzowsku: nic mnie nie wystraszyło i pierwsze (śmiało zakładam, że bynajmniej nie ostatnie) stadionowe widowisko w Londynie mam już za sobą! Ah, i co to było za przeżycie!

Ujmując cały zeszły weekend w kilku słowach: trzy przepiękne dni życia własnym marzeniem. I to nie jednym, ale dwoma na raz!

13/05/2013

Ci Więksi

Jak na Internetoholika przystało, przygotowując prezentację o Twainie na literaturę amerykańską, nie zapomniałam wpisać jego nazwiska w wyszukiwarkę tumblr’a.
Jak można było się spodziewać, rezultaty były liczne i nie muszę chyba mówić, że mało który cytat był nieciekawy. A jednak, wśród wielu dających do myślenia wypowiedzi, najbardziej zapadła i zakorzeniła się w mojej pamięci następująca porada na miarę życiowego drogowskazu:

Ten średniej urody obrazek po prostu we mnie uderzył. Z impetem. Nie wiedziałam, że go szukam, ale w momencie, gdy tylko go zobaczyłam, wszystko ułożyło się w zaskakująco, wręcz przerażająco, logiczną całość. Znacie to uczucie? Gdy nieświadomie trafiacie na coś, co w zawiły i nie do końca jasny sposób wyjątkowo akuratnie definiuje Wasze, jeszcze przed momentem niezdefiniowane, przemyślenia?

04/05/2013

Frustrujący odpoczynek

Wiosna bardziej jak zima w Wielkiej Brytanii, a majowy weekend bardziej jak marcowe ulewy. Miało być pięknie, a są tylko zrujnowane plany, frustracje i nieprzyjemnie zatłoczone mieszkanie. Za oknem szaro, o parapet uderza deszcz, przewracasz się na drugi bok i udajesz zmęczoną przynajmniej do jedenastej. Jedenasta wybiła, dzień i tak zmarnowany, więc po co wstawać, niby czemu by pod ciepłą kołderką nie zmarnować kilku kolejnych godzin na serialach produkcji Brytyjskiej.

27/04/2013

27 Tarnowska Nagroda Filmowa

Pisałam (i mówiłam) to już nie raz, ale powtórzę tak czy siak: denerwują mnie ludzie, którzy twierdzą, że polskie kino jest nudne i niewarte poświęcenia cennego czasu. Bo o ile telewizji polskiej mam do zarzucenia wiele i z reguły jestem raczej filmowym i serialowym anglofilem, to kino polskie ostatnich lat lubię bardzo. A nauczyłam się je lubić właśnie dzięki Tarnowskiej Nagrodzie Filmowej.
Gdyby nie TNF, dziś pewnie ciągle skąpiłabym pieniędzy na polskie projekcje filmowe, jak ognia unikając premier. Siedziałabym po drugiej stronie barykady, kręciła nosem na polskie tytuły, zawzięcie twierdząc, że wolę produkcje anglojęzyczne (co w sumie nie mija się dziś z prawdą, bo, z oczywistych względów, produkcje anglojęzyczne, szczególnie brytyjskie, darze wyjątkowym uczuciem). Szczęśliwie się jednak złożyło, że moja mama zaszczepiła we mnie miłość do kina i zostałam świadomym fanem polskiej kinematografii ostatnich lat.


W tym roku projekcji konkursowych było 18, z czego jedną ominęłam, a trzy z nich widziałam wcześniej. Widziałam też jedną projekcję specjalną. Nie będę komentowała wszystkiego, co widziałam. Skupię się na konkursowych tytułach, które osobiście uważam za warte polecenia. trzech kategoriach.

20/04/2013

Tankowanie

Uwierzcie, nie ma to jak wyjechać za granicę, gdzie z dumą używają znienawidzonego przez ciebie języka – niechętnie posługując się jakimkolwiek innym – i trafić na samoobsługową stację gazu.
Grzecznie dreptasz do urządzenia, które ma Ci ułatwić tankowanie. Dopasowujesz odpowiednią końcówkę. A przynajmniej wydaje Ci się, że umocowałeś tę odpowiednią. Podłączasz urządzenie do otworu w aucie. Stajesz przy automatycznej maszynie, przyglądasz się jej przez chwilę, po czym z zadowoleniem wciskasz opcję ENGLISH. Zrozumiałe polecenie mówi, że aby kontynuować, należy dotknąć zielonego pola. Dotykasz. I na tym łatwa część się kończy, bo, ni stąd ni zowąd, bez żadnego ostrzeżenia wyskakuje czerwone pole z niezrozumiałymi słowami w najgorszym języku świata. Po zrozumiałym i zawsze mile widzianym angielskim ani śladu. Nie masz zielonego pojęcia, co tam jest napisane, a boisz się klikać bezwiednie. Po chwili konsternacji, zrezygnowany i już nieco podirytowany ruszasz do kasy, gdzie przefarbowana na platynowy blond pani po czterdziestce mierzy cię wyjątkowo nieprzychylnym wzrokiem, gdy zaczynasz swoją wypowiedzieć od angielskiego excuse me. Łamaną angielszczyzną tłumaczysz, że masz problem z maszyną na zewnątrz i potrzebujesz pomocy. Pani kasjerka zdaje się rozumieć Twoją wypowiedź, ale ku Twojemu coraz większemu poirytowaniu, w odpowiedzi używa zupełnie Ci obcych słów, które bynajmniej nie brzmią jak język angielski. Gdy kończy swoją wypowiedź, Ty stoisz przed nią jak to ostatnie ciele i z zażenowaniem dukasz: don’t understand.

16/04/2013

2013: Lwów

Na Ukrainie, jak i w samym Lwowie, zawitałam już po raz trzeci, ale był to pierwszy raz zupełnie prywatnie, bo odwiedzając kuzynkę, która dzielnie tam studiuje (pozdrawiam!).
Z dwóch poprzednich (szkolnych) wycieczek Lwów zapamiętałam jako biedne, zaniedbane, ale klimatyczne miasto, gdzie niebywała ilość pań zwykła nosić gustowne, białe kozaczki. I choć od mojej ostatniej wizyty minęło już kilka lat, niewiele się zmieniło. Panie nadal (choć może w nieco mniejszej liczbie) z uwielbieniem noszą białe kozaczki.
Tym razem jednak, dzięki kuzynce, zapamiętałam Lwów zupełnie inaczej ;-)
  


09/04/2013

And this chaos, it defies imagination

Powoli, ślamazarnie i z nie lada oporem ogarniam swój prywatny burdel. Po piwie.
Koniec z narzekaniem na pogodę. Od dziś mam wiosnę.


Przejmuję odrobinę kontroli nad wszechobecnymi problemami.
Śnieg topnieje, wyciągam trampki. W dupie mam słońce, zaświecę sobie własne.

01/04/2013

Problemy niedoszłego anglisty

Jako osoba, która na co dzień posługuje się dwoma językami (rodzinnym polskim i obcym angielskim), dzień w dzień, chcąc nie chcąc, borykam się z mniejszymi i większymi językowymi problemami. Jedne są zabawne, inne irytujące, a jeszcze inne stanowią spore wyzwanie. Swoje złe przyzwyczajenia mam po obu stronach medalu: są naleciałości z angielskiego w moim polskim i z polskiego w moim angielskim (niestety). Ale jako, że te pierwsze są znacznie przyjemniejsze w obyciu, to na nich się skupię.

26/03/2013

ZDJ: Tim Burton's Ragbag

Pierwsze przedwiosenne zdjęcia w tym roku zaliczyłam z Kamilą trzy tygodnie temu. Napisała do mnie któregoś pięknego dnia, że ma pomysł i potrzebuje fotografa by go w pełni zrealizować. Dwa razy powtarzać nie musiała.
To nie pierwszy i na pewno nie ostatni owoc naszej współpracy (plany na kolejne już są); ale pierwszy, gdzie pomysł od samego początku do samego końca jest Kamili – ja tylko naciskałam spust migawki i bawiłam się kolorami w fotoszopie. Tak więc dziś dumnie prezentuję JEJ dzieło: miszmasz Tima Burtona.

Na zdjęciach: Kama.
Tło: Żabieński garaż Kamy.




12/03/2013

Polscy studenci

Studia językowe mają ten jeden plus, że w ich ramach mam okazję poznać (choćby powierzchownie) inną kulturę, innych ludzi oraz inną mentalność. O ile dwa pierwsze lata pozostawiały wiele do życzenia w kwestii dostępności native speakerów, w tym roku narzekać nie wypada. Aczkolwiek, wbrew pozorom, regularne obcowanie z obcokrajowcami (w moim wypadku z dwoma Anglikami i jedną Amerykanką) nie ogranicza się jedynie do poznawania mentalności innych narodów, czy ich kulturowego tła. Mówiąc szczerze, dzięki nim, znacznie więcej nauczyłam się o sobie samej, o moich zachowaniach, o naszych narodowych, polskich przyzwyczajeniach i o stereotypach, jakie krążą na nasz temat aniżeli o Anglikach, Amerykanach czy krajach anglojęzycznych.

Wykładowcy generalnie lubią na nas narzekać, niektórzy są przy tym nawet wybitnie wredni, ale prawda jest taka, że (przynajmniej w większości) robią to w dobrej wierze. Przez ostatnie dwa lata zaobserwowałam pięć elementów, które powtarzają się w krytyce obcokrajowców względem naszej studenckiej mentalności. I ciekawa jestem, czy osobom spoza kręgu mojej uczelni oraz samej filologii angielskiej, takie zjawiska są w ogóle znane.

07/03/2013

ZDJ: Red Girl

Dawno, dawno temu, w brzozowym lasku i po zielonej trawce hasał sobie czerwony kapturek! Ale potem zjadł jabłuszko, które, z braku wilka, podrzuciła zła czarownica.

Na zdjęciach: Asia B.
Tło: Piaskówka, Tarnów.



27/02/2013

Jesteśmy nudni?

Nasz (generalizuję) ulubiony wykładowca pół-żartem pół-serio wciąż nam powtarza, że Polscy studenci są okropnie nudni i potwornie pesymistyczni. Że nie potrafimy cieszyć się życiem, że nie korzystamy z okazji, że jedyne, co potrafimy robić to ślęczeć nad notatkami i tonąć w książkach lub, ewentualnie, zbijać bąki przed telewizorem.

Żart, żartem, ale ziarno prawdy w tym tkwi.

24/02/2013

Dobre książki mnie wkurzają

Czasami dobre książki mnie naprawdę wkurzają.
Choć może „wkurzają” to złe słowo. To jest jak sport według Christophera Hitchens’a – one wydobywają ze mnie wszystko to, co najgorsze.
To taki kolejny paradoks: uwielbiam czytać dobre książki, uwielbiam się nimi zachwycać, uwielbiam być w nie bezpowrotnie wciągana, uwielbiam być nimi inspirowana; już zwłaszcza, że tych naprawdę dobrych wcale nie przeczytałam wiele – owszem, przeczytałam dużo przyjemnych, ale tych, które mogłabym określić mianem genialnych, idzie wymienić na palcach jeden ręki. Naprawdę kocham czytać dobreinspirujące i niesamowicie napisane książki.