27/05/2019

Kraina tęczy i jednorożców

Gdy w listopadzie 2016 wyjeżdżałam z Polski po raz pierwszy, trzęsąc się ze strachu jak przysłowiowa osika, gdzieś z tyłu głowy majaczył mi wielki (choć nieśmiały) plan na życie nomada. Chciałam spróbować życia, jakie z powodzeniem prowadzili moi ówcześni przyjaciele z hostelu, a które mocno mnie wtedy fascynowało. Choć brałam pod uwagę, że życie może szybko zweryfikować moje plany (których nie śmiałam wtedy głośno nawet nazwać planami), Londyn z założenia miał być tylko pierwszym przystankiem na mojej długiej drodze doświadczania życia w anglojęzycznych krajach. 
No i owszem, Londyn był pierwszym – bardzo mi wtedy potrzebnym – krokiem, choć jak się okazuje, niekoniecznie na tej samej drodze. Bo ta droga swoim zwyczajem ewoluowała.



15/05/2019

2019: Piątka kwietnia


1. Ze wstawaniem wcześnie rano łączy mnie dość skomplikowana relacja. W okresie zimowym graniczy to z niemożliwym: wstawanie na 7 do pracy mieni mi się jako największa zbrodnia przeciw ludzkości, bo kto to widział wychodzić spod ciepłej kołdry gdy na polu nie dość że zimno, to jeszcze ciemno jak w dupie. Sprawa nieco się poprawia w okresie letnim, bo zdecydowanie łatwiej jest wystawić stopę spod kołdry, gdy za oknem widno, ale zdecydowanie nie należę do porannych ptaszków. Jedyny wyjątek od tej reguły stanowią wschody słońca i wszelkiego rodzaju wyjazdy. Nic bowiem nie pobija porannego światła na zdjęciach, pustek w miejscach, które zazwyczaj toną w kolorowym strumieniu turystów, czy ekscytacji przed kolejną przygodą. W kwietniu, wykorzystując zmianę czasu (która na krótką chwilę przybliżyła mi wschody słońca – teraz już bardziej opłaca się zarwać noc niż kłaść się spać przed wschodem, zwłaszcza jeśli wliczymy w to dojazd do Cramond lub wdrapanie się na Artura), większość moich dni wolnych zaczęłam wcześnie i ani razu nie pożałowałam. Światło odwdzięczyło się z nawiązką. Bo wbrew powszechnej opinii, słońca nam w Edynburgu wcale nie brakuje.