W porównaniu do ludzi z różnorakimi schorzeniami, nie zaliczam się do stałego odbiorcy Polskiej Służby Zdrowia. Nie wiem jak aktualnie wygląda pobyt przeciętnego Polaka w szpitalu, bo, odpukać, swój ostatni i to niedługi, odbyłam pięć lat temu i niewiele już z niego pamiętam. Ale na wizytach u lekarzy „nie-prywatnych” bywałam i wciąż bywam regularnie: chodzę do kontroli, wykonuję zlecone badania i stoję (a jak mam wyjątkowe szczęście to nawet siedzę) w kolejkach, siłą rzeczy wysłuchując (bo nawet moje super-ekstra słuchawki wymiękają w obliczu „kolejkowego jazgotu”) tych wszystkich starszych ode mnie ludzi (bo żeby w kolejce zjawił się ktoś młodszy, to jeszcze mi się nie zdarzyło), którzy z jawną pasją i nieukrywanym entuzjazmem wyrażają swoje niezadowolenie.
Bo dlaczego ja mam być piąta w kolejce, skoro miałam być na 8.00? Na numerki czy na godziny? Ale kto ostatni? Pani doktor wywołuje, czy zgodnie z kolejką? Dlaczego pani wchodzi przede mną, skoro nie mówiła pani, że jest ostatnia? Ale dlaczego pani się pcha, ja przecież byłam pierwsza! Przepraszam, a jaki pani ma numerek? A pani ma wcześniej niż na dziewiątą? Czy to zawsze tak długo trwa? Kto to widział, kto to widział!