27/01/2012

A może wiosna?

Lubię śnieg, mróz i to zimowe słońce. Lubię to specyficzne skrzypienie pod butami, szczypanie mrozu w policzki i zaczerwienione nosy. Lubię ośnieżone drzewa, zasypane skwerki i śnieżnobiałe dachy. Naprawdę, bardzo lubię prawdziwą zimę.


Problem w tym, że w tegoroczna zima spóźniła się, o co najmniej miesiąc i aktualnie absolutnie żadnego pożytku z niej nie mam – urok tych żarzących się lampek w długie, śnieżne wieczory ulotnił się jakieś dwa tygodnie temu, a na zimowe zdjęcia nie mam ani czasu, ani chęci, ani pomysłów. O nartach już nie wspominając.

Od miesiąca mam gorący okres w szkole, chodzę cała niewyspana i naprawdę na nerwy działa mi ten prószący śnieg i zawzięcie wiejący, mroźny wiatr o ósmej rano, gdy ślizgam się (tak, mam śliskie buty…) do szkoły, wystarczająco już podirytowana faktem, że dzień zaczynam od znienawidzonego lektoratu z niemieckiego (dla niezorientowanych – NIE wybrałam go, to moja cudowna szkoła mi go narzuciła i to jeszcze z gratisowymi godzinami). Poza tym cholernie marznę i piję dwa razy więcej herbaty (i to z miodem!) niż zazwyczaj (tj. przeciętne cztery kubki zamieniły się w osiem – a że zajęcia semestralne właśnie się skończyły i będę teraz całymi dniami siedzieć w domu, to aż boję się pomyśleć, do jakiej średniej ilości kubków na dzień dojdę…). Dodajmy sobie do tego całe zamieszanie odnośnie cenzurowania Internetu, które długim cieniem (niczym Vashta Nerada) kładzie się na moim sielankowym egzystowaniu w sieci, a długoterminowy wkurw gwarantowany.
Chciałabym już wiosnę. Ale moje nowe muzyczne zauroczenie (Cage The Elephant – Thank You, Happy Birthday) słusznie śpiewa mi do ucha „why can’t you see you can’t control the weather?”.

No bo właśnie… there’s always something.