31/07/2020

Nie niszczmy człowieka

Miesiąc temu z niemałymi (dla siebie samej) emocjami pisałam o polskim antysemityzmie, który ostatecznie okazał się być bardziej tekstem o dyskryminacji tak w ogóle, i dość szybko zlał się z moim wezwaniem do głosowania w wyborach, w obronie praw mniejszości LGBT+. Dziś, również z niemałymi emocjami, podejmuję kolejny chodliwy temat.
Obserwując przez ostatnie dni wycinek większego obrazka, doszłam do wniosku, że naszym największym wrogiem wcale nie jest polityka, władza czy pieniądz, ale niechęć do nawiązywania dialogu i brak otwartości umysłu. Zagrożeniem dla twojego świata wcale nie jest prawica czy lewica, ale ta jawna niechęć do wysłuchania (ze zrozumieniem!) drugiej strony i kwestionowania własnych opinii, które coraz rzadziej bazują na rzetelnej wiedzy. Krytyczne myślenie i szukanie równowagi, to dziś, jak się okazuje, prawdziwy rarytas. I najwyraźniej gdy zauważysz ten problem raz, widzisz go już potem wszędzie. Ja go dziś widzę w dyskursie społeczność transgenderowa versus Rowling.


Zabierając się za pisanie tego tekstu, byłam prawie pewna, że będzie to kolejna jałowa debata na temat tego, czy czyjeś złe czyny automatycznie niwelują wszystkie dobre (trochę jak w przypadku kontrowersyjności Jacksona). Wyszedł mi tekst o czymś zupełne innym.
Mamy dziś nieznośną potrzebę przypinania metki każdej jednej opinii. Wszystko musi być czarno-białe, nigdy szare. Posługując się tą polaryzującą retoryką, bazując na tym jednym tekście, mogę uchodzić za prawicową bigotkę, ale już spojrzawszy na mój tekst o wyborach prezydenckich w Polsce: karygodna ze mnie lewaczka. Co by dziś nie powiedzieć, jakkolwiek otwartym na dialog i konstruktywną dyskusję by się być nie chciało, i tak cię zaszufladkują. Nie wypada być szarym, głupotą jest stać po środku.
I to mnie strasznie smuci, bo bez wyważonego środka nie za bardzo można przecież mówić o jakiejkolwiek równowadze.

24/07/2020

Jak polubiłam swój akcent

Dziś o moim akcencie w języku angielskim, o którym pośrednio wspominałam już przy okazji odpuszczania i Londyńskich obserwacji.
Jak powszechnie wiadomo, odkąd tylko zaczęłam się angielskim poważniej interesować – a już szczególnie od czasów moich językowych studiów – marzył mi się brytyjski akcent. Najpierw ten królewski, prosto z BBC, bo to jego uczono nas na fonetyce. Potem bardzo chciałam brzmieć jak mój ukochany David Tennant. Albo James McAvoy. Albo Simon Neil. Albo James Johnston. W tej kwestii nic się zresztą nie zmieniło: szkockie akcenty, nawet te najbardziej szorstkie, wciąż niezmiennie rozpuszczają mi serducho.
Przeprowadziłam się do tej mojej wymarzonej Szkocji, poznałam kilku Szkotów z którymi się nawet zaprzyjaźniłam i, choć wciąż niezmiernie mnie cieszy, gdy ktoś zwróci mi uwagę, że „o, to zabrzmiało bardzo po szkocku”, to jakoś mi z tym szkockim akcentem przeszło. W ogóle z jakimkolwiek akcentem mi przeszło. Bo mój własny jest całkiem w porządku.
Ale nie myślcie sobie: droga do tego wniosku była długa i wyboista.

17/07/2020

Dajmy młodym marzyć

Od czterech lat nie było mnie na zjeździe rodzinnym, który organizujemy na naszej działce co roku od… odkąd byłam dzieckiem, bo prototypem tej imprezy były moje pierwsze kinderbale. Niekomfortowych pytań i zdziwionych spojrzeń na moją niechęć powrotu do Polski jak najbardziej się spodziewałam: niektórym wciąż się w głowach nie mieści, że wysłana z pracy na przymusowy urlop, wcale nie wolałam wrócić do Polski. Co mnie zaskoczyło to młodsze pokolenie: moje małe kuzynostwo, które wcale już takie małe nie jest i, co ważniejsze, nie boi się dyskutować ze starszymi.

09/07/2020

29 myśli o życiu w Szkocji

Z okazji moich 29 urodzin, postanowiłam skopiować format Riennahery i zaprezentować listę moich luźnych przemyśleń związanych z życiem w Szkocji. W liczbie 29, ma się rozumieć. Co można śmiało traktować jak rozwinięcie tego tekstuA dla planujących wycieczkę do Edynburga, polecam poczytać co Warto w Edim.

01/07/2020

2020: czerwcowy haar

Nowych angielskich słów uczę się prawie codziennie: niektóre zostają mi w głowie tylko na chwilę, inne nie trzymają się mnie wcale, ale są też takie, które zapisują się gdzieś w moim sercu od razu i na zawsze. W czerwcu, dzięki moim Szkockim przyjaźniom, odkryłam słowo haar, które zalicza się do tej ostatniej kategorii i oznacza mokrą, ciężką, morską mgłę, występującą zazwyczaj na wschodnim wybrzeżu Anglii i Szkocji. To moje rejony i moja magia. Bo jak Edynburg jest magiczny w każdych warunkach pogodowych, tak śmiem twierdzić, że z mgłą najbardziej mu do twarzy.


O ile kwiecień i maj nie szczędził nam słońca i dobrej przejrzystości, tak lwią część czerwca spowiła ta specyficzna, nieco nawet niepokojąca mgła. W zestawieniu ze wciąż mocno wyludnionym centrum, robi naprawdę wyjątkowe wrażenie.