17/07/2020

Dajmy młodym marzyć

Od czterech lat nie było mnie na zjeździe rodzinnym, który organizujemy na naszej działce co roku od… odkąd byłam dzieckiem, bo prototypem tej imprezy były moje pierwsze kinderbale. Niekomfortowych pytań i zdziwionych spojrzeń na moją niechęć powrotu do Polski jak najbardziej się spodziewałam: niektórym wciąż się w głowach nie mieści, że wysłana z pracy na przymusowy urlop, wcale nie wolałam wrócić do Polski. Co mnie zaskoczyło to młodsze pokolenie: moje małe kuzynostwo, które wcale już takie małe nie jest i, co ważniejsze, nie boi się dyskutować ze starszymi.


Przy dogasającym ognisku nad ranem rozpętała się wielowarstwowa dyskusja na temat życiowych możliwości. Kuzyn utrzymywał, że mieszkając w dużym mieście w Stanach miałby lepsze możliwości niż mieszkając w małym mieście w Polsce. Trochę racji w tym jest, bo, tak na logikę, duże miasta zawsze oferują nieco większe pole do rozwoju, szczególnie w działkach, które poza miastami prawie w ogóle nie istnieją – tak było, jest i pewnie już będzie. Czy w miastach za granicą (a już szczególnie w Stanach) tych możliwości jest rzeczywiście więcej, to już by się można było kłócić. Zależy czego szukasz i oczekujesz. A i dobrze wziąć tu pod uwagę, że w Polsce mit złotem płynącej Ameryki ma się wyjątkowo dobrze.
Niektórzy chcieli cucić jego zapał: kolego, halo, za granicą wcale nie jest tak fajnie, wcale nie lepiej, no uwierz, wszędzie jest chujowo, a tutaj i tak masz bardzo dobre perspektywy na przyszłość. No i prawda, trawa zawsze wydaje się zieleńsza po drugiej stronie płotu i dobrze jest mieć świadomość, że to najczęściej tylko złudzenie, ale równocześnie jestem zdania, że człowiek świeżo po 20stce powinien jechać i sam tę świadomość nabyć, a nie bazować na przemyśleniach starszyzny (z całym szacunkiem, ma się rozumieć).
Niektórzy próbowali się z nim licytować: ale kochany, ty sobie sprawy nie zdajesz jakie masz szczęście i ile możliwości o których my nawet nie mogliśmy kiedyś marzyć! Musisz zmienić nastawienie i docenić to, co już masz. Widać człowiek z uporządkowanym światopoglądem z automatu zapomina jak na niego kiedyś działały podobne komentarze od mamy, babci czy ciotki; jak to sam kiedyś chciał od życia więcej, niż to, co akurat miał pod nosem. Jakoś nigdy jeszcze nie słyszałam, żeby podawane na tacy życiowe wnioski wchłaniały się w młody dociekający umysł jak w gąbkę. Tendencja jest raczej odwrotna: jak grochem o ścianę. Co innego, gdyby opowiedzieć mu jakąś konkretną, namacalną historię, która do takiego, a nie innego myślenia cię doprowadziła; i to koniecznie ze świadomością, że ono wcale nie musi być jedynym słusznym. Niestety, tę umiejętność posiadają dziś nieliczni.
Niektórzy podsuwali mu argument liczbowy: tak, statycznie jak masz więcej ludzi to i większe prawdopodobieństwo, że trafisz na kogoś kto podziela twoje przekonania, ale też im większe natężenie, im większe miasto, tym szybsze tempo życia i tym ciężej nawiązać (i tym bardziej utrzymać) wartościową, głębszą relację. Nie mówiąc już o tym, że na miejsce problemów małego miasta pojawią się problemy miasta dużego, o których nie miałeś pojęcia. I to wszystko prawda, ale znowuż: dajcie mu się samemu przekonać!
Jeśli coś wiem w życiu na pewno, to że nikomu, pod żadnym pozorem, nie można narzucać swojego myślenia; można się nim co najwyżej niezobowiązująco dzielić. Że młodym (i.e. po 18stce, nie wcześniej) nie wolno niczego zabraniać; że nawet jak podskórnie wiesz, że ich przekonania i poglądy są błędne i prowadzą donikąd, to nie należy ich w żadnym wypadku potępiać i mieszać z błotem, bo to zazwyczaj ma skutek wprost odwrotny do zamierzonego. Lepiej dopingować by te swoje przekonania i założenia testowali, zderzali wyobrażenia z rzeczywistością śmiało i odważnie, bo im szybciej to zrobią, tym szybciej dojdą do właściwych (dla nich) wniosków. Młodych trzeba uczyć przede wszystkim słuchania ich własnej intuicji (którą wszyscy dajemy sobie zakopać pod grubą powierzchnią cudzych oczekiwań i założeń), a nie twoich złotych rad. Młodych trzeba uczyć odpowiedzialności za ich własne, samodzielne decyzje (tak te fantastyczne, jak i tragiczne), a nie próbować decydować za nich. Im potrzeba odwagi do popełniania własnych błędów, z których potem będą potrafili sami wyciągnąć lekcję. I następnym razem wybiorą lepiej.
Im bardziej próbujesz na ich życie i decyzje wpłynąć, tym bardziej ich od siebie odsuwasz, tym samym wsadzając im do ręki możliwość winienia ciebie za całe zło ich przyszłego świata.
Nikt nie przeżyje cudzego życia. To prosta prawda, o której ciągle zapominamy. Każdy człowiek (nieważne jak młody i niedoświadczony) to autonomiczna jednostka, którą należy szanować. Nikt nie lubi jak mu się dyktuje jak ma żyć. A doświadczenia i życiowej mądrości nabiera się żyjąc i podejmując własne decyzje, a nie podporządkowując się złotym radom innych.