Podczas jednej z ciekawszych (głębszych, ofc) rozmów, jakie miałam okazję w życiu przeprowadzić, rozmówca powiedział mi, że bez sensu jest wierzyć w zmiany, bo przecież „zmiany mogą przyjść albo nie”. Zaooponowałam dość ostro, bo po pierwsze nie był to mój pierwszy konflikt na takim tle ideologicznym, a po drugie na odległość wyczuwałam kompletne niezrozumienie. Po raz drugi. Bo tu nie chodzi o samo słowo „zmiany”, ale właśnie o tego słowa różne rozumienie. Bo jak dla kogoś zmianą jest grom z jasnego nieba, który opisują w książkach, to żeby mnie dobrze zrozumieć, należałoby wrócić do samej definicji właśnie, która z ów gromem nie ma absolutnie nic wspólnego (przynajmniej dla mnie).