To jakaś nowa tradycja chyba, że pieprzone depresje i kryzysy (w przeciwieństwie do złamanego serca – wolałabym!) nawiedzają mnie w okresie letnim. I nie, wbrew pozorom to wcale nie jest kwestia szkockiego klimatu! Zimne i wietrzne lato mi specjalnie nie wadzi. W Edynburgu w ogóle niewiele rzeczy mi fizycznie wadzi. Kocham to miasto!
Patrząc na to wszystko z wierzchu, powodów do kryzysów i depresji nie mam (taki już urok tych kryzysów, że są kompletnie niewidzialne – tudzież niewytłumaczalne – dla otoczenia). Edynburg w sierpniu tętnił życiem (i tonął w dzikich tłumach), z czego sama trochę skorzystałam, choć nie w takim stopniu, w jakim to pierwotnie planowałam.