Przyśnił mi się koszmar, bardzo realny i znajomy, przez co wyjątkowo dotkliwy. Z ust ważnej i bliskiej mi osoby usłyszałam w nim wszystko to, co złego kiedykolwiek o sobie zakodowałam. Wszystkie moje wątpliwości wypłynęły na powierzchnię i na chwilę kompletnie przysłoniły mi wizję. Obudziłam się zlana potem, z trzęsącymi się rękami.
Kurczę pieczone, dlaczego akurat teraz?!
Odpowiedź przyszła szybko: tapetowy problem niedający mi spokojnie spać przez większość zeszłego roku wreszcie zszedł z tapety, więc w głowie nagle zrobiło się miejsce na sztandarowe problemy. Ale może to i dobrze, bo poczucie własnej wartości to na pewno rzecz, w którą warto włożyć czas i wysiłek. No więc dumnie podnoszę głowę i szarżuję.
To nie tak, że te zobrazowane we śnie wątpliwości męczą mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Nie. Jakby nie było, lata kucia samoświadomości przynoszą jakieś realne korzyści i przez większość czasu mój mózg ma się dobrze. Ale wystarczy, że na tapetę wjadą niewdzięczne hormony, stres w pracy czy napięcia w bliskich relacjach i moja pewność siebie momentalnie rozpływa się w powietrzu.
Budowanie zdrowego poczucia własnej wartości to u mnie niekończąca się „praca w toku”.