Trochę z opóźnieniem, ale przedzieram się przez depresję po-koncertową. Przecież widziałaś to samo show 6 razy, jak ci się nie znudziło? Pytają nieświadomi nałogowych realiów znajomi – zdecydowanie wolę tych, którzy na moje plany zakupu nowego komputera śmieją mi się w twarz, bo przecież zanim cokolwiek odłożę, Muse pewnie znowu coś ogłosi, he he. Wiecie, moja nowa znajoma z Australii też wyjeżdżała do Europy z naiwnym założeniem, że jak ich przedawkuje to jej się znudzi i wypadną z krwiobiegu, a wracała w jeszcze gorszym stanie, bo przez przypadek została ćpunem pierwszego rzędu (ups, ale nie, nie jest mi przykro). To po prostu nie jest coś, czym można się znudzić. Myślicie, że jak ćpun weźmie heroinę 15 razy to po raz 16 już nie sięgnie, bo “mu wystarczy”?
No więc w drodze do pracy, wsłuchując się w jedną ze starych płyt, snując refleksje nad mijającym właśnie rokiem i moim życiem tak w ogóle (deszczowa pogoda tym refleksjom bardzo sprzyja), pomyślałam sobie, że większość moich życiowych zasad i drogowskazów (o których niejednokrotnie tu pisałam) można by cytować tekstami Muse.
Czemu by więc ich tu nie zebrać?