31/12/2017

2017: kadry listopadowo-grudniowe

Będę z Wami szczera: ostatnie dwa miesiące nie były fajnymi miesiącami, a kolejny wcale lepiej się nie maluje. Zdjęć z tego powodu nie mam wiele, a te które tu lądują trochę zakrzywiają moją ponurą rzeczywistość.
Poza kilkoma pierwszymi kadrami, większość zdjęć jest z telefonu.

27/12/2017

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi

W tym roku mocno zaniedbałam swoje filmowe (i nie tylko) obowiązki i nie opublikowałam żadnego filmowego tekstu. Ale ponieważ od kilku dni wciąż chodziły mi po głowie najnowsze Gwiezdne Wojny, uznałam, że nadrobię to pseudo-recenzją na ich temat.
Zanim przejdę jednak do rzeczy (tak, będzie długo i będą spojlery), musicie wiedzieć (bo jakoś nigdy wcześniej o tym nie wspominałam; prawdopodobnie dlatego, że to epizod z zamierzchłych czasów przed Internetem), że zanim w moim życiu pojawił się Harry Potter czy Muse, królowały w nim Gwiezdne Wojny, które za małego dzieciaka pokazał mi tata (dzięki!). Te trzy pierwsze epizody (w chronologii uniwersum epizody IV, V i VI) zawsze będą dla mnie czystym powrotem do dzieciństwa. Jako małoletnia kochałam się w Luke’u (zawsze mi go było szkoda), denerwował mnie Han Solo (tak, serio, tak było), przerażał Lord Vader i chciałam mieć tak odjechaną fryzurę jak Leia. Wychowałam się na Gwiezdnych Wojnach, więc uprzedzam z góry: w moich ocenach zawsze znajdzie się element tego dziecięcego sentymentu, który ma moc łagodzenia licznych niedociągnięć.

[obrazek wygrzebany z  google.com]

25/12/2017

2017: Cypr

Pomysł na Cypr był autorstwa Wojtka i Norberta. Przekonali mnie do niego któregoś wieczoru po ciężkim dniu pracy – początkowo się opierałam, ale ostatecznie wyraziłam chęć wyjazdu przed półką z ciastkami w Tesco. Raz się żyje.
Przez sam fakt, że podróżowaliśmy w tym gronie (miała jeszcze lecieć z nami Maja, ale pokonały ją obowiązki przykładnej studentki), wyjazd z założenia musiał być udany. Nawet wbrew moim zdrowotnym przebojom, które usilnie przyjemność mi odbierały.

18/12/2017

2017: Berwick upon Tweed

Berwick, małe miasteczko na granicy Anglii ze Szkocją, było ostatnim przystankiem na moim małym angielskim wypadzie. W teorii nie jest to miejsce szczególnie wyjątkowe, ale mi skradło serce. Być może zjawiłam się tam w odpowiednim dla siebie czasie, bo wszystko zdawało się współgrać z moim nastrojem: kapryśna pogoda, ogólna cisza, puste uliczki, szum morza, klify i przesympatyczni emeryci na spacerze z psami. Ot, urokliwy a niepopularny zakątek Anglii, idealny do samotnych, spacerowych rozmyślań, których bardzo mi było trzeba.
To co w Berwick wyjątkowe, to jego mosty nad rzeką: kolejowy Royal Border Bridge (widoczny najdalej), stary Berwick Bridge z początku XVII wieku (z którego zrobiłam to zdjęcie) i Royal Tweed Bridge (widoczny na pierwszym planie).

15/12/2017

2017: Newcastle

Ze wszystkich czterech odwiedzanych przeze mnie miejsc, Newcastle ekscytowało mnie najmniej, żeby nie powiedzieć, że w ogóle. Straszono mnie, że nikogo tam nie zrozumiem i wrócę bez żadnych ładnych zdjęć. Cóż, kontakt słowny miałam tylko z pracownikami w hostelu i knajpach, którzy najwyraźniej rodowitymi mieszkańcami nie byli, bo problemów nie odnotowałam. A zdjęć też wcale nie zrobiłam mało.
Newcastle może szczególnie piękne nie jest, ale swoje momenty, jak Glasgow, miało.

08/12/2017

2017: Whitby

Drugim przystankiem na mojej pożegnalnej wycieczce po UK była mała, urokliwa, nadmorska mieścinka: Whitby. Słynie z 199 schodów i ruin opactwa na klifie. A mnie najbardziej ujęła niespodziewanym, różowym, wieczornym niebem.
Ogólnie rzecz biorąc, bardzo fajne miejsce na tzw. jednodniówkę.

01/12/2017

2017: York

York był pierwszym przystankiem na mojej kilkudniowej, solowej, październikowej wycieczce po skrawku Anglii. O mojej wizycie akurat tam zadecydowała tak naprawdę zniżka z pracy – Safestay (hostel w którym pracowałam) ma tam bowiem swoją placówkę. Na koniec mojego tegorocznego pobytu w UK wybrałam się więc do Yorku, z którego zaplanowałam małą objazdówkę z powrotem do Edynburga. W pierwotnym zamyśle miałam ująć ten wyjazd w dwóch postach, ale szybko okazało się, że mam za dużo zdjęć, więc każde zwiedzone przeze mnie miasto (a było ich cztery) doczeka się oddzielnej foto-relacji. Enjoy.
York podobał mi się zdecydowanie bardziej niż Bath (choć brakowało mu górki z malowniczym widokiem). To najciekawsze i najładniejsze angielskie miasto w jakim do tej pory byłam (inna sprawa, że stosunkowo niewiele miast w Anglii widziałam).