08/12/2017

2017: Whitby

Drugim przystankiem na mojej pożegnalnej wycieczce po UK była mała, urokliwa, nadmorska mieścinka: Whitby. Słynie z 199 schodów i ruin opactwa na klifie. A mnie najbardziej ujęła niespodziewanym, różowym, wieczornym niebem.
Ogólnie rzecz biorąc, bardzo fajne miejsce na tzw. jednodniówkę.




Poza kilkoma głównymi uliczkami u podnóża opactwa, miasteczko było przyjemnie opustoszałe. Takie trochę emeryckie. Ale z duszą.


Widok na ruiny opactwa i centrum spot Whalebone Arch (którego nie udało mi się ładnie uwiecznić, więc jak ktoś ciekawy, proszę googlać). 
Widok na wejście do portu.
Jak widać, pogoda, choć na pewno nie zła, nie była jakaś szczególna: absolutnie nic nie zapowiadało seansu, jaki szykowała na wieczór natura.
Pełno tam przypadkowych, uroczych zakamarków…
…i uliczek.


Słynne 199 schodów prowadzących do ruin opactwa.
Church of Saint Mary.
Whitby Abbey.






To okno kawiarni przy opactwie.




Biało-niebieskie fasady budynków i cegła – cudo!
Whitby Harbour East Lighthouse.
Po obiedzie (fish & chips, oczywiście) wybrałam się na plażę, gdzie po drodze zaczął się wyżej wspomniany seans natury. Którego długo nie zapomnę.  








Seans piękny, ale bardzo krótki.
Pod kolorowe domki ze zdjęć trafiłam już po zmroku, więc moje zdjęcie pozostawia wiele do życzenia. Zresztą i tak cholernie trudno było je korzystnie wykadrować.
Spacerując po tych uliczkach można było odnieść wrażenie, że to zeszła epoka – szczególnie gdy turyści zniknęli z pola widzenia.


Jeśli ktoś kiedyś wyląduje na wschodzie Anglii, gorąco polecam zajrzeć do Whitby. Warto.