Krzyczę na siebie w myślach potwornie, ale bez większego skutku.
Nie ma to jak na własne życzenie dać sobie narzucić presję, a potem sobie z nią nie radzić.
Nie żeby same minusy, bo wreszcie się mogę uczyć po angielsku o angielskim. A po tym co działo się ostatnio, to naprawdę duży postęp. I naprawdę nie powinnam narzekać.
Tylko ta cholerna choroba.
Sesja w zestawieniu z chorowaniem to jakiś żart wszechczasów.