22/04/2011

Histeria

Znowu wróciłem późno. Odurzony alkoholem, który wypiłem w ciasnym i dusznym pubie naprzeciwko Twojego mieszkania, ledwie trafiłem do hotelowego pokoju. Z hukiem zatrzasnąłem drzwi z numerem sto trzydzieści. Nie pomyślałem o otworzeniu drzwi na balkon, czy choćby uchyleniu okna. Zaduch wcale mi nie przeszkadzał, po prostu nie zwracałem na niego uwagi. Nie pamiętam żebym się mył, rozbierał czy cokolwiek jadł. Nie pamiętam nic. Kamera wylądowała na fotelu, a ja na łóżku. Film szybko mi się urwał.
Obudziłem się w południe następnego dnia. Było piekielnie gorąco, słońce waliło po ciemnych zasłonach, robiąc z hotelowego pokoju prawdziwą saunę. Czułem jak włosy przyklejają mi się do czoła. Nie miałem siły zwlec się z łóżka i otworzyć balkonu. To był zbyt duży dystans. Stać mnie było jedynie na zdjęcie przepoconej koszulki i zrzucenie pościeli na ziemię. Leżałem półnagi, rozwalony na dwuosobowym łóżku. W skroniach mi pulsowało.

14/04/2011

My Muse

Nie słucham muzycznych gatunków. Słucham MUSE.
Ostatnio w nic nie wierzę bardziej, jak w moc ich muzyki.


A wpadłam na nich w najbardziej pospolity z możliwych sposobów. Był 7 grudnia 2008 roku, gdy siedząc w Krakowskim Multikinie na przedpremierowych pokazach pierwszej części „Zmierzchu” (nie zaprzeczę: miałam potężną fazę na książki) pierwszy raz usłyszałam Supermassive Black Hole. Piosenka zapadła mi w pamięć z jednego powodu: sądząc po pierwszych dźwiękach, spodziewałam się, że wokalista poruszy moje serce niebywałym basem, a tu mi wyskoczył Matthew James Bellamy z jego cienkim „ohbabydon’t you know I suffer?”. Nie wiedzieć czemu, bardzo mnie to ujęło i po powrocie z kina Supermassive zostało moją tapetową piosenką. Ot, faza jakich wiele.

03/04/2011

2011: wiosennie

Wreszcie wiosna! Tak dobrze było w końcu zrzucić płaszcze i kozaki. Wreszcie trochę słońca, kojącej zieleni i ciepła. Od razu lepiej się wstaje rano do szkoły (; 
Poniżej dzielę się wiosną z mojego obiektywu (; 

Kilka zdjęć z Parku Strzeleckiego: