22/04/2011

Histeria

Znowu wróciłem późno. Odurzony alkoholem, który wypiłem w ciasnym i dusznym pubie naprzeciwko Twojego mieszkania, ledwie trafiłem do hotelowego pokoju. Z hukiem zatrzasnąłem drzwi z numerem sto trzydzieści. Nie pomyślałem o otworzeniu drzwi na balkon, czy choćby uchyleniu okna. Zaduch wcale mi nie przeszkadzał, po prostu nie zwracałem na niego uwagi. Nie pamiętam żebym się mył, rozbierał czy cokolwiek jadł. Nie pamiętam nic. Kamera wylądowała na fotelu, a ja na łóżku. Film szybko mi się urwał.
Obudziłem się w południe następnego dnia. Było piekielnie gorąco, słońce waliło po ciemnych zasłonach, robiąc z hotelowego pokoju prawdziwą saunę. Czułem jak włosy przyklejają mi się do czoła. Nie miałem siły zwlec się z łóżka i otworzyć balkonu. To był zbyt duży dystans. Stać mnie było jedynie na zdjęcie przepoconej koszulki i zrzucenie pościeli na ziemię. Leżałem półnagi, rozwalony na dwuosobowym łóżku. W skroniach mi pulsowało.

Potwornie chciało mi się pić, ale nie miałem najmniejszej ochoty dzwonić po obsługę, a już tym bardziej przekraczać próg pokoju. Po godzinie, leżenie w bezruchu zaczęło mnie irytować. Potrzebowałem się napić. Wstałem i podszedłem do małej szafki pod oknem, otworzyłem, ale nic w niej nie znalazłem. Ani jednej pieprzonej butelki wody. Tylko jakieś miętolone ciuchy, brązowy koc, resztka chipsów i paczka ciastek. Czując jak wzrasta we mnie znajoma fala złości, wywróciłem szafkę do góry nogami; rzeczy rozsypały się po jasnym dywanie. Ruszyłem do lodówki. Nawet chrzanionego lodu w zamrażalce nie było.
Otworzyłem szafę z ciuchami. Nie wiem czego oczekiwałem, ale fakt, że nie było tam niczego do picia, doprowadził mnie do szału. Wszystkie ciuchy wylądowały na podłodze. Buty poturlały się pod same drzwi. Uderzyłem pięścią w drzwi szafy tak mocno, że poczułem ból.
Byłem mokry. Czułem jak po moich plecach spływają stróżki potu. Ale nie zbliżyłem się do okna. Miałem ochotę na alkohol. Na jakiś narkotyk. Choćby papierosa. Coś co przyniesie mi choćby chwilową ulgę! Ale niczego takiego w zasięgu nie miałem. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że przecież dysponuję narkotykiem dużo mocniejszym niż te powszechnie znane.
Rzuciłem okiem na kamerę leżącą na fotelu. Potem na telewizor, pod którym rozsypane były pudełka i kasety video. Ty. Ty, ty, ty. Rzuciłem się na kamerę jak dzikie, wygłodniałe zwierzę. Podniosłem z ziemi kabel, podłączyłem go do telewizora, włączyłem kamerę, położyłem się na łóżku. Obraz twojej twarzy wypełnił nie tylko ekran telewizora, ale też całą moją głowę, całe otoczenie. To działało jak film w 3d.
Wychodziłaś ze sklepu. Siedziałaś w kawiarni. Dojrzałaś mnie za rogiem i uciekałaś przez całą ulicę, aż do bramy. W oknie niewiele widać, zasłoniłaś zasłony. Ale potem wyszłaś na zakupy. Śledziłem każdy twój ruch. Zbliżenie na usta, na oczy, na nos. Ciemne włosy opadające na ramiona. Miałem ochotę zwijać się na łóżku z bólu i rozkoszy, jaka mnie wypełniała, gdy na Ciebie patrzyłem. Na to jak seksownie palisz papierosa, czekając pod zadaszeniem sklepu, aż przestanie padać. Cyfrowy obraz wychodził z telewizora, niemal Cię czułem. Napięcie narastało, czułem jakbym zaraz miał eksplodować, rozpaść się na drobne kawałki pośrodku hotelowego pokoju. Twoja dłoń wędrująca po włosach sprawiała, że traciłem zdolność logicznego myślenia, zdolność jakiegokolwiek kojarzenia faktów. Wyobrażałem sobie milion perwersyjnych rzeczy, jakie chciałabym z tobą robić. Robiłem to codziennie od nowa i za każdym razem doznawałem jedynie coraz mocniejszych emocji. Bólu, podniecenia i rozkoszy jednocześnie. Szalone połączenie.
Twoja nieosiągalność robiła ze mnie wariata. Wiązała moją świadomość nierealnymi wizjami, z których w żaden sposób nie mogłem się wyzwolić. Miałem ochotę wyjść z siebie i stać się duchem, byleby tylko móc widzieć Cię tam, gdzie jesteś całkiem sama. Bezbronna. Niewinna. Seksowna. Samotna. Niezaspokojona. Pragnąca. Nie było świata poza tobą, cały kosmos kręcił się wokół Ciebie, byłaś słońcem, księżycem, gwiazdami. Moim pragnieniem, moją fantazją, moim marzeniem, moją obsesją, która mnie zmieniała.
Zmieniała brutalnie. Z wykształconego, dobrze zarabiającego człowieka stałem się tym, który zamieszkał w hotelu na ulicy przylegającej do Twojej, który śledził każdy twój ruch, który tracił majątek na monitorowanie Twojego życia, który codziennie eksplodował od środka, przepełniony chęcią by Cię poznać, by się zbliżyć, by Cię całować. Zmieniłem się z normalnego człowieka w obsesyjnego wariata, który tracił kontrolę za każdym razem, gdy o tobie pomyślał. Stałem się szalonym alkoholikiem, żyjącym platoniczną fantazją.
Godziny, dnie, miesiące spędzone na śledzeniu, zdobywaniu informacji, próbach poznania. Nie, ja się wcale nie zakochałem. To nie było tak, jak opisują to wszystkie książki. Zobaczyłem Cię w sklepie z płytami dvd, do którego zresztą wciąż często zaglądasz. To nie było ciepłe uczucie, które spłynęło na mnie z nieba i oświetliło całe moje życie. To było jak grzmot, jak palący ogień, który wstąpił we mnie znienacka i momentalnie spalił każdy do tej pory widoczny horyzont. Szybki, zabójczy, parzący, odurzający, mordujący ogień, który lizał mnie od środka i liże aż do dziś. Coraz bardziej dotkliwie.
Nie umiem już myśleć realnie, cyfrowe nagrania mieszają mi się z rzeczywistością, rzeczywistość z fantazją. Mój dzień skupia się na deptaniu Ci po piętach, wieczorami siadam w barze po przeciwnej stronie ulicy skąd mogę swobodnie nakręcać nowy materiał, obserwując twoje okna. Siedzę tak codziennie, dopóki nie zgasisz światła, a alkohol nie zamroczy mojej, i tak już przyćmionej twoją twarzą, świadomości.
Gdy moje napięcie staje się nie do zniesienia, wybucham. Niczym wulkan, rozpadam się na kawałki, niszcząc wszystko, co znajdzie się na mojej drodze. Tego dnia wybuchłem jak nigdy dotąd. Nie mogłem już dłużej wytrzymać. W głowie mi pulsowało, nigdzie nie było alkoholu, sprzątaczki nie wpuściłem do pokoju, drzwi zastawiłem krzesłem, czułem jak po moim ciele spływa pot, pokój był zaciemniony, duszny, gorący, telewizor chodził, widziałem Cię na ekranie, miałem w ręce kamerę, widziałem jak z niej wychodzisz, byłaś na wyciągnięcie ręki, próbowałem Cię dotknąć, przeciągnąć na łóżko, ale za każdym razem, gdy już niemal Cię dotknąłem, odsuwałaś się. Coraz dalej i dalej. Spadłem z łóżka, zaplątałem się w kabel łączący telewizor z kamerą. Zdjęłaś koszulkę, miałaś na sobie tylko biustonosz, próbowałem Cię znowu złapać, ale znowu umknęłaś, a potem zobaczyłem na twojej twarzy strach. Bałaś się. Wściekłem się, to przelało czarę. Rzuciłem kamerą na oślep. Nawet nie wiem czy się roztrzaskała. Otworzyłem szafę na oścież, wywaliłem z niej wszystko prosto na podłogę, omal nie wyrywając drzwi z zawiasów. Zrzuciłem z szafki nocnej lampkę, której żarówka roztrzaskała się na drobne kawałki, ale to wciąż było za mało, więc podniosłem pozostałości lampki i z całej siły cisnąłem nimi o lustro wiszące na ścianie, które rozsypało się na tysiąc drobnych kawałków – na ścianie wisiała tylko pusta, pozłacana framuga, którą też natychmiast zrzuciłem z łoskotem na ziemię. Zniszczyłem pościel, w amoku rozdarłem poduszkę, po czym złapałem za telefon, próbowałem się do Ciebie dodzwonić, nie odbierałaś, potem usłyszałem twój głos, rozłączyłem się, czułem, jak głowa pulsuje mi bardziej i bardziej, wiedziałem, że za chwilę już tego nie zniosę, rzuciłem telefonem o ścianę po przeciwnej stronie łóżka, wyrywając gniazdko. Miałem ochotę wyrywać sobie włosy, wyjść z własnego ciała, stać się duchem, który będzie mógł Cię swobodnie śledzić…
A potem zrobiło mi się jeszcze bardziej duszno, pulsująca głowa zrobiła się kompletnie nie do zniesienia, serce biło szybciej i wiedziałem już, że jeśli się nie ruszę z tego pokoju to umrę. Czując jak oczy zachodzą mi mgłą, odrzuciłem krzesło, otworzyłem drzwi i nie dbając o to, że jestem w samych spodniach, a klucz został gdzieś wśród rozwalonych rzeczy, puściłem się biegiem do wyjścia. Biegłem ile sił w nogach, mimo iż niewiele widziałem. Światło mnie oślepiało, pulsujący ból w głowie nie ustawał, a serce waliło mi w tak, jakby chciało wybić dziurę w klatce piersiowej. Biegłem ulicą, minąłem twoje mieszkanie, pub w którym spędzałem każdy wieczór. Nie wiedziałem gdzie biegnę, ale wiedziałem, że najwyższy czas uciekać. Uciekać przed Tobą, uciekać przed bałaganem jaki zostawiałem za sobą, bałaganem, jaki panował w moim życiu.