Jest chujowo, ale stabilnie. Kolega w pracy pyta jak tam u mnie.
‘Shitty’ mówię zgodnie z prawdą, bo jego akurat kłamać już mi się nie chce.
‘Your smile doesn’t say so’ stwierdza przekornie.
‘Cause I’m very good at pretending’ odpowiadam, szczerząc się jeszcze bardziej.
‘You know what they say: fake it until you make it.’ *
Kiwam głową. Co prawda to prawda.
Dwa dni później koleżanka na wieść o moich najbliższych planach pisze mi, że „kurde Ana, ale super energia przez ciebie przemawia”, na co uśmiecham się do siebie ironicznie. Widać może i tej energii w sobie nie czuję, ale robota odwala się za mnie sama. Bo może i nie mam na nic ochoty, ale przecież i tak robię dokładnie to, co sobie założyłam – z mniejszym zapałem i radością, ale, kurwa, jednak robię. Bo niby czemu miałabym stanąć w miejscu razem z tymi chujowymi emocjami? Nie muszę z nimi na siłę walczyć (bo to zazwyczaj i tak odnosi odwrotny skutek), ale nie muszę się też im bezmyślnie (i kompletnie) poddawać. To, że coś tam w środku boli, piecze i wieczorem spać nie daje, nie musi mnie definiować. A przecież nikt też nie musi wiedzieć, że ten uśmiech, to część nałożonej maski. Nikt poza mną.
No i… jakoś to będzie.