Wstęp do tematu, czyli o mojej obsesji możecie przeczytać TUTAJ.
Przy okazji: dziś mija równy rok od najpiękniejszej nocy w moim życiu. Gdybym miała taką możliwość, wracałabym do niej w każdej wolnej chwili, nie zważając na skutki uboczne w postaci fizycznego bólu. Siniaki, obite żebra itd. dotkliwie odczułam dopiero dwa dni po, gdy ekstaza straciła na mocy, a organizm zaczynał z powrotem kontaktować z mózgiem. Moje wspomnienia z tamtej nocy na pewno są mocno wyidealizowane, zwłaszcza, że, tak po prawdzie, nie pamiętam zbyt wiele: wspomnienia autentycznych wydarzeń przysłaniają mi wspomnienia gigantycznych emocji. Z tego co działo się na scenie i wokół niej pamiętam jedynie urywki, ale za to wyraźnie wyryła mi się w pamięci każda emocja. Pamiętam gulę w gardle, pamiętam wilgoć w kącikach oczu, pamiętam tę nieopisaną energię, która wstępowała we mnie za każdym razem, gdy myślałam, że już nie dam rady dłużej skakać i drzeć się ile sił w płucach. Pamiętam, że śmiech mieszał mi się ze szlochem, a słowa ze sceny dosłownie we mnie uderzały. Pamiętam, że każde kręcenie się w głowie błyskawicznie niwelowało krótkie spojrzenie w Ich stronę, a powietrze, którego nieustannie brakowało, stawało się sprawą drugorzędną w obliczu dudniącej w uszach (i brzuchu) muzyki. Nie ma na tym świecie słów i sformułowań, które pomogłyby mi odpowiednio to opisać. Ale dałabym wiele by móc znowu stać w tym tłumie i doświadczać tego, co bije na głowę najpiękniejszy sen.
___________________________
MUSE INSPIRES część trzecia.