21/08/2011

ZDJ: Muse Inspires pt III

Wstęp do tematu, czyli o mojej obsesji możecie przeczytać TUTAJ.
Część pierwsza TUTAJ, część druga TUTAJ.

Przy okazji: dziś mija równy rok od najpiękniejszej nocy w moim życiu. Gdybym miała taką możliwość, wracałabym do niej w każdej wolnej chwili, nie zważając na skutki uboczne w postaci fizycznego bólu. Siniaki, obite żebra itd. dotkliwie odczułam dopiero dwa dni po, gdy ekstaza straciła na mocy, a organizm zaczynał z powrotem kontaktować z mózgiem. Moje wspomnienia z tamtej nocy na pewno są mocno wyidealizowane, zwłaszcza, że, tak po prawdzie, nie pamiętam zbyt wiele: wspomnienia autentycznych wydarzeń przysłaniają mi wspomnienia gigantycznych emocji. Z tego co działo się na scenie i wokół niej pamiętam jedynie urywki, ale za to wyraźnie wyryła mi się w pamięci każda emocja. Pamiętam gulę w gardle, pamiętam wilgoć w kącikach oczu, pamiętam tę nieopisaną energię, która wstępowała we mnie za każdym razem, gdy myślałam, że już nie dam rady dłużej skakać i drzeć się ile sił w płucach. Pamiętam, że śmiech mieszał mi się ze szlochem, a słowa ze sceny dosłownie we mnie uderzały. Pamiętam, że każde kręcenie się w głowie błyskawicznie niwelowało krótkie spojrzenie w Ich stronę, a powietrze, którego nieustannie brakowało, stawało się sprawą drugorzędną w obliczu dudniącej w uszach (i brzuchu) muzyki. Nie ma na tym świecie słów i sformułowań, które pomogłyby mi odpowiednio to opisać. Ale dałabym wiele by móc znowu stać w tym tłumie i doświadczać tego, co bije na głowę najpiękniejszy sen.

___________________________
MUSE INSPIRES część trzecia.

17/08/2011

"Epic Finale" part II

„To już koniec” krzyczą plakaty i billboardy wywieszone w najbardziej strategicznych częściach miast. Trudno mi w to uwierzyć. Dziesięć lat. Połowa mojego życia. Zabawne, ale siedząc już w kinowym fotelu o godzinie 00.01, zamiast oszałamiających emocji, uderzały we mnie wspomnienia – z lektury pierwszej częścu, z tych niesamowitych chwil zapomnienia, gdy czas, numer strony i pusty żołądek zupełnie uchodziły mojej uwadze, bo razem z Ronem, Hermioną i Harry’m przeżywałam kolejne przygody w Hogwarcie. Z pierwszego filmu, gdy z wypiekami na twarzy szłam do kina, a wracałam cała roztrzęsiona. Przypomniały mi się te wszystkie fanfiki, które czytałam jak najęta. Przypomniały mi się moje własne zmyślone historie i chwile zapomnienia przy ich pisaniu. Przypomniała mi się moja gigantyczna obsesja na punkcie Daniela Radcliffe’a. Przypomniał mi się amatorski program rozrywkowy o Harry Potterze… już od samych tych wspomnień miałam ochotę się rozpłakać.
Podobnie jak moi znajomi, cały wieczór dzierżyłam w dłoni różdżkę, na głowie dumnie nosiłam tiarę, a na przedramieniu prezentowałam mroczny znak zgrabnie stworzony przez utalentowaną Kasię na Krakowskim rynku. Cudownie było ponownie, w szerszym gronie, wybrać się na nocną premierę. Tym razem już nie obserwowaliśmy pozytywnych wariatów, ale sami się w nich wcieliliśmy, jako że była to ostatnia taka okazja.