W serii: * cz.1 *
A ciężkie, bo:
Po pierwsze:
Niefajny okres w życiu: czwarty tydzień chora, drugi dzień na antybiotyku, mózg w proszku (to akurat z własnej winy), życie w strzępach, autobus mi się spóźnia 20 minut jak na dworze temperatura około minusowa, ale dobry obiad w fajnym towarzystwie zjadłam, więc w domu ląduję w stosunkowo dobrym humorze. Na tyle, że odpalam najnowszy album Muse i daję się ponieść Psycho, wyobrażając sobie, że stoję gdzieś z przodu tego wielotysięcznego tłumu.
Jest fajnie, dopóki z impetem nie przypierdalam szczęką w nowy kubek termiczny, który (z ciepłą herbatą) postawiłam sobie przed komputerem. Następne pół godziny siedzę nad klawiaturą obłożona lodem, popijając własną krew. Wybornie!
Ale to oczywiście nie jest koniec historii, bo zaraz potem na ostateczną śmierć umiera mój telefon. Bo pieniędzy to ja, biedny student, mam zdecydowanie za dużo, ma się rozumieć.