Pisałam (i mówiłam) to już nie raz, ale powtórzę tak czy siak: denerwują mnie ludzie, którzy twierdzą, że polskie kino jest nudne i niewarte poświęcenia cennego czasu. Bo o ile telewizji polskiej mam do zarzucenia wiele i z reguły jestem raczej filmowym i serialowym anglofilem, to kino polskie ostatnich lat lubię bardzo. A nauczyłam się je lubić właśnie dzięki Tarnowskiej Nagrodzie Filmowej.
Gdyby nie TNF, dziś pewnie ciągle skąpiłabym pieniędzy na polskie projekcje filmowe, jak ognia unikając premier. Siedziałabym po drugiej stronie barykady, kręciła nosem na polskie tytuły, zawzięcie twierdząc, że wolę produkcje anglojęzyczne (co w sumie nie mija się dziś z prawdą, bo, z oczywistych względów, produkcje anglojęzyczne, szczególnie brytyjskie, darze wyjątkowym uczuciem). Szczęśliwie się jednak złożyło, że moja mama zaszczepiła we mnie miłość do kina i zostałam świadomym fanem polskiej kinematografii ostatnich lat.
W tym roku projekcji konkursowych było 18, z czego jedną ominęłam, a trzy z nich widziałam wcześniej. Widziałam też jedną projekcję specjalną. Nie będę komentowała wszystkiego, co widziałam. Skupię się na konkursowych tytułach, które osobiście uważam za warte polecenia. W trzech kategoriach.