Jak już kiedyś wspomniałam: lubię i potrafię być sama.
Ale jak to? Sama? Słyszę czasem z prawa i lewa.
Niektórym w głowie się nie mieści, że można samemu iść do kina, muzeum, na wernisaż i do teatru. Że można iść samemu do restauracji, pubu i kawiarni. Że można samemu gdzieś wyjechać, na dzień, dwa, tydzień, miesiąc. Dla jednych robienie czegoś w pojedynkę jawi się jak porażka życia, dla innych jest przejawem odwagi, ale jedni i drudzy reagują mniej więcej tak samo: zdziwieniem. Bo jak to tak? Całkiem sama? Naprawdę?
Ja bym sama nie mogła. Ja tak chyba nie potrafię.
No i fajnie: pozazdrościć tych tabunów znajomych, wyrozumiałego faceta i twojej anielskiej cierpliwości (której ciągłe przebywanie z ludźmi raczej wymaga), bo zakładam, że dysponujesz przynajmniej jednym z tej listy jeśli dziwi cię moje działanie w pojedynkę. Bez ironii, serio mówię: zazdro jak skurczybyk! A to wszechobecne zdumienie – czy to podszyte niesmakiem czy podziwem – można bardzo szybko zniwelować. Bo, drogi zdziwiony czytelniku, pomyśl nad tym chwilę i postaw się teraz w mojej sytuacji.