27/07/2014

2014: Edinburgh pt II

INTRO: tutaj.   |   PART I: tutaj.

Będę z Wami szczera: pogodę mieliśmy bardzo NIE brytyjską. Biorąc pod uwagę, że pierwszą noc spędzaliśmy bez dachu nad głową: chwała Bogu. Ten wschód słońca na pewno będę wspominać do końca życia.


25/07/2014

Jestem szczęściarą

Virginia Woolf miała rację: żeby pisać, kobieta potrzebuje odpowiednich warunków. Pozbądźmy się jednak kontekstu feministycznego: żeby pisać, KAŻDY potrzebuje odpowiednich warunków. A stawiając krok jeszcze dalej: niezależnie od tego kim jesteś, żeby robić to, co naprawdę kochasz, potrzebujesz odpowiednich warunków.
To jest uniwersalna prawda, która nigdy nie straci na ważności.


Korzystając dość aktywnie z portalów społecznościowych, ostatnimi czasy naoglądałam i naczytałam się masy „inspirujących” postów. O tym jak to warto jest walczyć o siebie. Wierzyć w siebie. Odrzucać cudze i społeczne oczekiwania. Robić wyłącznie to, co czyni Cię człowiekiem szczęśliwym. Bo przecież chcieć to móc, wystarczy tylko zdać sobie z tego sprawę. I jakkolwiek bardzo podoba mi się szerzenie tej idei, tak uważam, że omija się tu bardzo istotną kwestię.
Nie każdy potrafi. Nie każdy może. Nawet jeśli każdy chce.
Bo to zawsze łatwiej jest powiedzieć (szczególnie z perspektywy wygodnego fotela w kolejne leniwe popołudnie), niż faktycznie zrobić. 

23/07/2014

2014: Edinburgh pt I

Wstęp do tematu: TUTAJ.

W stronę Edynburga wyruszyliśmy w moje 23 urodziny. Lecieliśmy (po kosztach z Warszawy Modlin) z pięciogodzinną przesiadką w Oslo-Rygge.
  
Okolice lotniska z lotu ptaka zapierały dech w piersiach, więc liczyliśmy na jakiś dwugodzinny spacer. Niestety, nie wyszło: lotnisko na zadupiu (jak Modlin), z jednej strony siatka, z drugiej tereny wojskowe, a z trzeciej autostrada. Ceny autobusów zaczynały się od 20 euro (a my w portfelach mieliśmy tylko drogocenne funty), więc ostatecznie siedzieliśmy na lotnisku, grając w państwa miasta (w czym jestem beznadziejna).

21/07/2014

You're awesome, bro

Wróciłam, siadłam do komputera (moja klawiatura po ponad tygodniu na telefonie jest jak manna z nieba!), otworzyłam nowy dokument Worda i pomyślałam sobie: co ja mam kurwa teraz napisać? Że w gruncie rzeczy to znowu wszystko przez Muse, że znowu przez kilka dni żyłam własnymi marzeniami (konsekwentnie zamieniając je w zajebiste wspomnienia), że znowu chodziłam po obcej ziemi naćpana nieziemską radością, i że teraz znowu mam okropną (post-festival; post-Edi) depresję? A czy to nie jest oczywista oczywistość?
Tak, znowu zostawiłam kawałek serca daleko od domu i znowu mam potworny problem ze złapaniem równowagi bez niego. Ubytek robi swoje: płuca jakby trochę zmniejszyły objętość, a pod czaszką kwitnie emocjonalny burdel. Którego ogarnianie trochę potrwa.
Ale nie próżnuję: zdjęcia się przerabiają, emocje się trawią, a gardło powoli zbiera siły, by odbudować struny głosowe. Na pewno będzie tu dużo rzygania tęczą.

01/07/2014