Lato w rozkwicie, pogoda piękna, temperatura idealna, a ty idziesz struta przez swoje ukochane miasto, bo każda mijana para, każdy najmniejszy ślad czułości czy uśmiechu na cudzej twarzy jest jak sztylet w serce. Desperacko próbujesz odciągnąć myśli od własnego bólu, ale bez szczególnego skutku. Wypełnia cię po brzegi: w którąkolwiek stronę się nie zwrócisz, on tam na ciebie czeka, w cudzych gestach, dźwiękach, zapachach, w tym żółtym, krzywo wymalowanym sercu na chodniku. Tak jakby twój mózg został zaprogramowany by wszystko łączyć z tym, przez co sama aktualnie przechodzisz. Obezwładniająca pustka krzyczy i nie wiesz jak ją zagłuszyć.
A świat się kręci dalej, jak gdyby nigdy nic.