25/12/2020

Czego nauczył mnie 2020

Internet tonie w memach jaki ten 2020 straszny, przerażający i jak dobrze, że wreszcie się kończy. Ludzie robią podsumowania strat i modlą się by przyszły rok był choć trochę lepszy. A ja siedzę zakopana pod kocykiem z kubkiem gorącej czekolady w ręce i zastanawiam się czy ten z piekła rodem rok nie jest przypadkiem jednym z najlepszych w moim życiu… czyżby życie znowu spłatało mi figla? Czy ja w ogóle mogę to głośno powiedzieć? Ogłosić pogrążonemu w rozpaczy światu, że jestem w 2020, mimo wszystko, szczęśliwa?



O ile 2019 świadomie zaplanowałam sobie jako rok intensywny i ekscytujący (i takim też był), tak na 2020 szczególnych nadziei i planów nie miałam – co najwyżej planowałam go jako rok spokojniejszy. Wyszło gdzieś pomiędzy. Wyjazdowo się rzecz jasna nie popisał (choć kilka fenomenalnych wycieczek i tak zaliczyłam), ale wewnętrznie zaserwował mi tyle rewolucji i zmian (na lepsze), że naprawdę ciężko byłoby go nazwać rokiem spokojnym. A jednak, spokojniejszej głowy jak teraz, to ja jeszcze nigdy w życiu nie miałam.

To nie tak, że od stycznia do grudnia była sielanka. Bynajmniej! Po prostu, w ostatecznym rozrachunku ilość szczęścia – tego prawdziwego, niewymuszonego, organicznego – i zysków, przeważyła nad wszelkimi nieszczęściami i stratami.

18/12/2020

Filmy 2020

Jak wspomniałam przy tegorocznych serialach, w tym roku naprawdę nie brakowało mi czasu na oglądanie, więc i filmowych tytułów wciągnęłam nieprzeciętnie dużo. Poniżej prezentuję listę wybranych dziewięciu, które podbiły moje serce. Po więcej filmowych rekomendacji odsyłam pod tag „film”.



11/12/2020

Seriale 2020

Zeszłoroczne zestawienie tutaj. Reszta pod tagiem „serial”.



Nie ma co ukrywać: w tym roku zdecydowanie nie brakowało mi czasu na oglądanie, szczególnie że zamieszkałam z kinomanem, który postawił w salonie telewizor. Seriali wciągnęłam w tym roku nadzwyczajnie dużo i mogłabym się tu o nich rozwodzić bez końca. Nie jestem jednak sadystką i prezentuję tylko pięć wybranych (i według mnie najlepszych) tytułów, jakie w tym roku obejrzałam. Nie ma wśród nich żadnego następcy Fleabag (ale trudno, żeby arcydzieła zdarzały się co chwilę) i są spore szanse, że większość wspomnianych tytułów jest wam już dobrze znana, ale tradycja to tradycja i zestawienie na koniec roku musi być.

 

04/12/2020

Samotność w sieci

Zauważyłam dość ciekawą zależność: im szczęśliwsza jestem w swojej codzienności, tym mniejszą mam potrzebę dzielenia się życiem na platformach społecznościowych (co bynajmniej nie oznacza, że tego nie robię, bo instagramowe opowieści apdejtuję stosunkowo regularnie moimi edynburskimi i szkockimi zachwytami). Na fejsie, szczególnie w porównaniu do kilku lat wstecz, spędzam coraz mniej czasu, najczęściej rozdając lajki zdjęciom Visit Scotland i robiąc print-screeny miejsc, do których chcę niebawem dotrzeć. Sporadycznie udzielam się też w kilku fejsbukowych grupach, z których większość to albo zrzeszenia psychofanów Muse (i Biffy Clyro), albo czytelników tych samych internetowych twórców (całych dwóch).  

Na jednej takiej grupie, jak grzyby po deszczu, regularnie pojawiają się posty o samotności, o poczuciu zrezygnowania, o szukaniu bliskości (poza sferą seksu).

 

20/11/2020

Nie bój się niezręczności

Pewnego słonecznego, październikowego dnia, spacerując po plaży, z wiatrem we włosach i tęczą na horyzoncie, rozkminiałyśmy sobie z przyjaciółką życie. Obie ostatnimi czasy przeszłyśmy w życiu spore (choć zupełnie inne) rewolucje i dzieliłyśmy się nowymi, zuniwersalizowanymi wnioskami. Dużo mówiłyśmy o szeroko pojętych relacjach (z rodzicami, partnerami, przyjaciółmi i samym sobą) oraz samoświadomości. Bo człowiek to się jednak całe życie o sobie uczy, i co chwila dochodzi do nowych wniosków.

I dyskutując na temat blokad i powodów dla których ukrywamy coś nie tylko przed innymi, ale przede wszystkim przed samym/ą sobą (czy może raczej nasza podświadomość to przed nami ukrywa), weszłyśmy na temat niezręczności. Bo czasem to ona nas blokuje. Czasem boimy się jej do tego sotopnia, że wolimy się nie odzywać wcale.

A to, oczywiście, jest na dłuższą metę bardzo krzywdzące.


13/11/2020

Ciężkie jest życie blondynki (10)

W serii: * cz. 1 * cz. 2 * cz. 3 * cz. 4 * cz. 5 * cz. 6 * cz. 7 * cz. 8 * cz. 9 *



Bo:

 

Po pierwsze:

Mamy w pracy, za recepcją, niebieskie drzwi prowadzące do małego pomieszczenia, które robi za magazyn studenckich paczek, szatnię i tak zwaną „kanciapę”. Drzwi zatrzaskują się same, a otwierają je dwa klucze: jeden przypięty do naszego ogólnego pęczka, który nosimy przy sobie na każdej zmianie, i drugi, zapasowy, wiszący na haczyku w skrzynce. Z tym że kluczyk do skrzynki jest przypiety do ogólnego pęczka. Gdy więc pozamykam wszystko i wyjdę do toalety, nieświadomie zatrzaskując pęczęk kluczy w „kanciapie”, to pozostaję bez dostępu do czegokolwiek poza telefonem i komputerem.

Tak, dobrze myślicie, ponieważ takie sytuacje były na porządku dziennym, toteż zapasowy klucz szybko wylądował zakamuflowany w jednej z ogólnodostępnych szuflad, żeby ułatwić mi (i tym co zmuszeni byli mnie ratować) życie. Nie uchroniło mnie to jednak od nierzadkich palpitacji serca, gdy nie mogę tego naszego pęczka kluczy znaleźć, a potem się okazuje, że on cały czas był w mojej kieszeni. Albo gdy jestem przekonana, że zgubiłam gdzieś w pracy klucze do mieszkania, i szukam ich przez bite pół godziny we wszystkich możliwych pomieszczeniach, a potem się okazuje, że nigdy nie wzięłam ich z domu, bo drzwi zamknęła za mną współlokatorka.

06/11/2020

Inwestycje i transakcje

Mój przyjaciel uważa, że jestem potwornie cyniczna, bo kiedyś mu powiedziałam, że dla mnie każda relacja to swoistego rodzaju transakcja. Zestawienie kosztów i inwestycji. Oponował ostro, ale mojego zdania nie zmienił. I wątpię czy ktokolwiek, kiedykolwiek je zmieni. Cynizm czy pesymizm, jak zawsze rozchodzi się tu o definicję i jej rozumienie.  



Przyznam szczerze, że gdy pierwszy raz tak pragmatycznie o relacjach (wszelakich) pomyślałam, też w pierwszym odruchu mną wstrząsnęło, szczególnie że całe życie miałam się raczej za niepoprawną romantyczkę (stąd między innymi mój nieco żenujący, blogowy pseudonim). Transakcje? Koszty? Inwestycje? Jak można tak oschle mówić o ludzkich relacjach i uczuciach!? Ale im dłużej się nad tym zastanawiałam (a uwierzcie, ja naprawdę chorobliwie wszystko analizuję), tym bardziej przyznawałam samej sobie rację. Każda relacja jest jak transakcja, tylko waluta jest tu inna niż pieniądz.

27/10/2020

Wkurwiona

Na przestrzeni ostatnich lat, a już szczególnie na przełomie 2015 i 2016, napisałam całkiem sporo tekstów na temat bycia kobietą. Pisałam o pułapce rozmiaru S; o przymusie kobiecej delikatności; o tym jak pewne nadużywane przez nas słowa podświadomie utwierdzają naszą gorszą pozycję; o tym jak próbuje się nam dyktować co powinnyśmy nosić; o tym jak często musimy się (czasem również przed samą sobą) tłumaczyć z wyboru bycia singielką; o tym jak to kobieta kobiecie potrafi ból sprawić; o świadomości przepaści pomiędzy tym co mogę jako kobieta, a co mogłabym jako mężczyzna; o naszych problematycznych macicach i hormonach. Pisałam też o tym, co według mnie jest nie tak z feminizmem i dlaczego – mimo licznych i widocznych wad – wciąż desperacko go potrzebujemy. Generalnie tendencja jest taka, że jak już raz zaczniesz w tym grzebać, to trudno skończyć. W myśl zasady: co się zobaczyło, to już się niestety nie odzobaczy. A dowodów i przykładów na to jak kurewsko ciężko jest być kobietą jakoś wciąż jedynie przybywa. Szczególnie (choć nie tylko) w Polsce.

Na fali obecnego wkurwienia płynę sobie i ja!


[obrazek autorstwa Maytldy Damięckiej]

 

Tak, wiem, zawsze znajdą się tacy, co uznają, że nie mam prawa się wypowiadać, bo przecież wyjechałam, nie mam zamiaru wracać, i oni mi tu przecież „mózg wyprali” tą podłą, „zachodnią propagandą”. Chuja, choćbym nawet bardzo chciała, Polką nigdy być nie przestanę. Zostawiłam też w Polsce bliskich przyjaciół i całą rodzinę, a oni chcą – i kurwa mają prawo – godnie żyć. I to chociażby w ich mieniu się dziś wkurwiam.

23/10/2020

Żeby mi się chciało

Nie znoszę pytań typu „gdzie widzisz siebie za 5 lat?” (choć miłością nieprzapastną darzę ostatnio ten kawałek). Pytania czego bym sobie na przyszłość najbardziej życzyła lub co bym powiedziała nastoletniej sobie – przy całej mojej sentymentalności – uważam za wybitnie bezsensowne. Lubię nieprzewidywalność życia i uważam, że skrupulatne planowanie zdecydowanie lepiej sprawdza się w fikcji niż w życiu.

Ale ostatnio przeszło mi przez myśl, że jeśli faktycznie miałabym sobie na przyszłość czegokolwiek, konsekwentnie i z jakąś dozą pewności życzyć, to przede wszystkim życzyłabym sobie, żeby mi się chciało.


16/10/2020

Krytyczne myślenie boli

W tym roku dowiedziałam się co to takiego „kultura anulowania” (ang. cancel culture) i odkryłam, że sama jak najbardziej odczuwam coraz większy strach przed dzieleniem się swoimi opiniami. I cholernie mnie to martwi. Bo jak bardzo lubię dyskutować, stymulować własny mózg, analizować, rozumieć i poddawać w wątpliwość własne opinie, to nie zliczę ile razy zamknięto mi usta nazywając rasistką czy lewaczką. Początkowo wydawało mi się, że może przesadzam, że pewnie jestem przewrażliwiona i za bardzo biorę wszystko do siebie. Ale w ramach jak tych przykładów przybywało i gdy nawet bliscy mi ludzie dawali znać, że jakakolwiek dyskusja nie jest mile widziana, bo oni już sobie wyrobili zdanie… no człowiek mimowlnie się zamyka.



Jest jeden bardzo ważny powód dla którego na co dzień nie śledzę wiadomości i nie maluję wiecznie większego obrazka: bo nie chcę się załamać. Mój mózg na co dzień serwuje mi wystarczająco dużo materiału do zmartwień na własną rękę, żebym chciała je jeszcze uzupełniać przykrymi doniesieniami ze świata.

09/10/2020

Mały świat

Przy okazji jednej z moich wiosennych wizyt w Hermitage of Braid, na nowo zakochałam się w rozkwitających, dzikich paprotkach. Zachwyciły mnie ich zawinięte w kłębek listki, które już przy kolejnej wizycie rozwinęły się w imponujący wzór małych listków. Trzy miesiące później przeczytałam o nich (tych rozwijających się pączkach i niesamowitym wzorze) w książce pt. „Meet me at the Museum”, którą swoją drogą wzięłam do rąk z czystego sentymentu: bo muzea na przestrzeni ostatniego roku nabrały dla mnie większego znaczenia. I tak właśnie paprotki zaczęły znaczyć dla mnie coś więcej niż znaczyły jeszcze rok temu. W tej samej książce przeczytałam też zresztą dyskusję na temat, który w detalach omawialiśmy ze współlokatorem tydzień wcześniej.



Uwielbiam takie życiowe przypadki i dziś o kolejnym takim piszę.

Bo świat to jednak mały jest. 

02/10/2020

2020: Scotland roadtrips

Jak na mojego pecha, to w czasach pandemii zdaję się mieć niebywałe szczęście. W lutym, zanim rozpętało się to piekło, zdążyłam tydzień pojeździć na nartach w Austrii z rodzicami. W marcu, dosłownie na dzień przed oficjalnym lockdownem zdążyłam przejechać 700mil północnej Szkocji razem z Norbertem. Początkiem lipca, totalnym fartem, bez przeszkód dałam radę odwiedzić rodzinę i przyjaciół w Polsce, a gdy poluzowano obostrzenia w Szkocji i zalecono podróżować lokalnie, łapczywie rzuciłam się na moje ukochane góry, bo raz że pierwsze wolne wakacje od 7 lat, a dwa że współlokator przedstawił mnie nowej zajawce: „bagging munros” i.e. kolekcjonowaniu szkockich szczytów powyżej 3tysięcy stóp, których jest w sumie 282. Aktualnie mam ich na swoim koncie 6, a w 2020 weszłam z jednym, więc jak na rok z pandemią, całkiem nieźle mi poszło. Mówiąc krótko: sierpień w lwiej części spędziłam podróżując lokalnie, więc dziś dzielę się licznymi kadrami (z telefonów: mojego i moich cudownych, bazujących w Szkocji przyjaciół, którym z całego serca za towarzystwo dziękuję – było cudownie!). 

25/09/2020

Ciężko jest lekko żyć

Idziemy sobie słonecznym, parkowym deptakiem, ja i troje moich najlepszych przyjaciół. Gadamy o męczących znajomościach, niełatwych decyzjach, bolesnych odmowach, życiu nie od linijki i byciu samym sobie drogowskazem. Bo przecież ciężko jest lekko żyć, pada. O tak!

Tak, tak, tak! Dokładnie tak, cholernie ciężko jest lekko żyć!

Brzmi jak oksymoron? Widać sam żyjesz ciężko i przypatrujesz się żyjącym lekko jak jakimś egzotycznym okazom w zoo. Widząc wyłącznie finalny efekt łatwo jest bowiem założyć, że to strasznie niesprawiedliwe, że tamci mają tak łatwo, a tobie ciągle pod górkę! Pisałam już o tym kiedyś. I napiszę znowu: to szczęście (a nie nieszczęście) wymaga ciężkiej pracy.



Choć smutne życie gołym okiem wydaje się być ciężkie, to jednak zaskakująco łatwo jest być nieszczęśliwym bucem: narzekać bez końca, zrzucając całą odpowiedzialność na otoczenie i niesprawiedliwy los. Bułka z masłem! Wiem, bo sama tam byłam (i czasami jeszcze okazjonalnie bywam). Rola ofiary losu jest najprostsza do odegrania – bo na dobrą sprawę nic nie trzeba robić; życie przecież samo chętnie cię za kłaki wytarmosi. Taka już życia natura, że – szczególnie pozostawione samemu sobie – uwielbia się komplikować. Zdecydowana większość chętnie się w tych komplikacjach pławi, zamiast uczyć się pływać i dobijać do brzegu.

18/09/2020

2020: North West of Scotland

To była wycieczka, która mogła się w ogóle nie odbyć, bo wróciliśmy z niej w dniu rozpoczęcia oficjalnego lockdownu. Będąc w trasie, pozamykane w całym kraju były już wszystkie restauracje, kawiarnie i większość sklepów. Żywiliśmy się instant zupkami i meal dealami z tesco. Z perspektywy czasu jestem za tę wycieczkę jeszcze bardziej wdzięczna niż byłam wtedy: była mi potrzeba bardziej niż przypuszczałam.


No i cudownie się prowadziło auto po tych pustych, szkockich drogach! W 4 dni z dziką przyjemnością przejechaliśmy 725 mil!

11/09/2020

Ciężkie jest życie blondynki (9)

W serii: * cz. 1 * cz. 2 * cz. 3 * cz. 4 * cz. 5 * cz. 6 * cz. 7 * cz. 8 *


Bo:

Po pierwsze:
Złapałam na koncercie w Belfaście (no dobra, brat mi złapał, bo ja mam dwie lewe ręce) wymarzone piórko: po powrocie do Polski przerobiłam je na wisiorek i po tygodniu odkryłam, że to tania tandeta i logo się zmywa. W towarzystwie Kuby wybrałam się więc po bezbarwny lakier, żeby ratować to, co z piórka zostało. Panu w sklepie grzecznie wytłumaczyłam czego szukam i oczekuję, on ze zrozumieniem pokiwał głową, po czym zaproponował dwa różne lakiery. „Ten może pani też używać do dekupażu, jest bardzo popularny” powiedział, a widząc moją nietęgą minę (ze mnie można czytać jak z książki, niestety) dodał: „wie pani co to dekupaż?” Nie miałam bladego pojęcia, ale przyznać się do tego za bardzo nie chciałam, więc biorąc na chłopski rozum, wypaliłam: „no że będę mogła odsprzedać”. Pan załamał ręce, a Kuba z rozbawieniem mi wytłumaczył co to jest dekupaż. Cóż, w mojej głowie to „de-” (jak w detoksie czy angielskim decompose) i „kup” składało się w logiczne „odkupić”. Mało to teraz nowych wyrażeń krąży po Internetach?

04/09/2020

Na ekranie: sukces i porażka

Obejrzałam jakiś czas temu dwa podobne tematycznie filmy: Inside Llewyn Davis oraz Wild Rose – oba traktują o utalentowanym muzyku i trudnościach w ich drodze do rzekomego sukcesu. Jednak różnica między nimi aż bije po oczach (i to w więcej niż jednej kwestii): Rose-Lynn mimo wszystko odnosi sukces, zarówno zawodowy jak i prywatny – może nie taki, o jakim pierwotnie marzyła, ale w gruncie rzeczy dla niej samej lepszy. Llewyn, mimo talentu i bycia u gruntu dobrym, choć mocno w życiu zagubionym, człowiekiem, jedynie pogrąża się w swoim błędnym kole – brak tu jakiegokolwiek sukcesu czy chociażby śladu względnie dobrego zakończenia.

28/08/2020

Strefa komfortu

Nigdy nie zapomnę tych pierwszych emocji związanych z nowym miejscem i nowym życiem: tej ekscytacji, nowych zapachów, smaków i kulturowych doświadczeń na każdym kolejnym rogu. Wydawało mi się, że zawsze już będę do tego tęsknić, do tych nowych doświadczeń, jak do łez szczęścia na koncertach; że to mnie będzie niezmiennie pchać do przodu, gonić z kontynentu na kontynent, z jednego kraju do drugiego. I cóż tu dużo mówić: życie znowu mnie uczy, że gówno prawda. Owszem, nowych doświadczeń wciąż łaknę (co jest chyba objawem chęci do życia), ale wiem już, że wcale nie trzeba po nie gonić na drugi koniec świata. Można wiele doświadczać w ogóle nie wychodząc w domu. I wciąż mieć z tego frajdę.

21/08/2020

Dwujęzyczność

Po wizycie w Polsce wróciłam do Edynburga i przed porannymi zakupami przeszłam się na krótki spacer. Słońce, prujące po błękicie białe chmury, mocny letni wiatr i maciupeńka tęcza tuż przy szczycie Artura – znowu mi napłynęły łzy do oczu, bo przez dwanaście dni zdążyłam się jednak stęsknić za tą najprostszą spacerową trasą. Jak dobrze być w domu!
Mieszkam w Wielkiej Brytanii (podliczając) ponad trzy lata. To stosunkowo niewiele, ale równocześnie wystarczająco dużo, by dobrze się w tych realiach rozsmakować. Długo sama przed sobą nie chciałam przyznać, jak wielkim spełnieniem marzeń była dla mnie ta przeprowadzka. W obawie przed bolesnym zawodem, skrupulatnie kryłam to za chęcią podróżowania po całym szerokim globie. Chciałam najpierw sprawdzić czy w ogóle mogę i potrafię, zanim przyznam, że to nie o podbijanie świata, a o satysfakcjonującą asymilację na Wyspach Brytyjskich mi zawsze chodziło.

14/08/2020

Jak mniej myśleć


Jeśliby liczyć, że zalążki mojej samoświadomości pojawiły się mniej więcej w czasie, gdy zaczęłam o sobie pisać, to co najmniej 16 lat zajęło mi zaakceptowanie tego, co tak naprawdę powinno być akceptowane bezwarunkowo i od zawsze. 16 lat tłumienia własnych emocji i ciągłego poczucia, że jestem do wymiany: bo ciągle byłam albo za bardzo albo za mało. Zrozumienie i zaakceptowanie, że jestem wystarczająca taka jaka jestem (tak dla siebie samej, jak i dla całego świata), kosztowało mnie wyprowadzkę za granicę, pełne usamodzielnienie się (a więc i zbudowanie swojego mikro-świata od zera), 32 spisane zeszyty (w formie pamiętnika) i niezliczone strony dokumentów worda. 
Norbert kilka miesięcy temu polecił mi przeczytać książkę "Jak mniej myśleć". Jadąc na krótkie wakacje do Polski, miałam nadzieję, że mi ją pożyczy, ale niestety zostawił ją w Londynie. Szczęście w nieszczęściu, bo ów książkę dostałam w prezencie na urodziny od Kuby kilka dni później (nie, nie umawiali się). Nie powiedziałabym, że ta książka odmieniła moje życie, bo je akurat odmieniłam sobie sama, ale to na pewno była ważna lektura.

07/08/2020

Pisemna blokada

Izolacja (i przymusowy urlop) jest moim zbawieniem jeśli idzie o zaległości. Wreszcie czytam długo odkładane tytuły, stopniowo odświeżam moją internetową galerię zdjęć, sortuję i edytuję zdjęcia z ostatnich trzech lat, znowu próbuję swoich marnych sił w fikcji, a i pomysłów na teksty i całe ich blogowe serie ciągle w folderze przybywa. Ale – co dla mnie chyba najważniejsze – wreszcie nadrobiłam pamiętnik. Co to za nieopisana ulga, wiem tylko ja. Wreszcie mam spokojniejszą głowę. Tyle tylko, że w tej spokojniejszej głowie, teraz, gdy nadrabianie pamiętnika zeszło z listy priorytetów (a bierzmy na poprawkę, że tkwiło tam od prawie dwóch lat nieprzerywanie!), zwolniło się miejsce na rozmyślanie o pisaniu tak w ogóle. I wróciły na tapetę stare problemy. Więc co z tym fantem robię?
Otwieram dokument worda i piszę.

31/07/2020

Nie niszczmy człowieka

Miesiąc temu z niemałymi (dla siebie samej) emocjami pisałam o polskim antysemityzmie, który ostatecznie okazał się być bardziej tekstem o dyskryminacji tak w ogóle, i dość szybko zlał się z moim wezwaniem do głosowania w wyborach, w obronie praw mniejszości LGBT+. Dziś, również z niemałymi emocjami, podejmuję kolejny chodliwy temat.
Obserwując przez ostatnie dni wycinek większego obrazka, doszłam do wniosku, że naszym największym wrogiem wcale nie jest polityka, władza czy pieniądz, ale niechęć do nawiązywania dialogu i brak otwartości umysłu. Zagrożeniem dla twojego świata wcale nie jest prawica czy lewica, ale ta jawna niechęć do wysłuchania (ze zrozumieniem!) drugiej strony i kwestionowania własnych opinii, które coraz rzadziej bazują na rzetelnej wiedzy. Krytyczne myślenie i szukanie równowagi, to dziś, jak się okazuje, prawdziwy rarytas. I najwyraźniej gdy zauważysz ten problem raz, widzisz go już potem wszędzie. Ja go dziś widzę w dyskursie społeczność transgenderowa versus Rowling.


Zabierając się za pisanie tego tekstu, byłam prawie pewna, że będzie to kolejna jałowa debata na temat tego, czy czyjeś złe czyny automatycznie niwelują wszystkie dobre (trochę jak w przypadku kontrowersyjności Jacksona). Wyszedł mi tekst o czymś zupełne innym.
Mamy dziś nieznośną potrzebę przypinania metki każdej jednej opinii. Wszystko musi być czarno-białe, nigdy szare. Posługując się tą polaryzującą retoryką, bazując na tym jednym tekście, mogę uchodzić za prawicową bigotkę, ale już spojrzawszy na mój tekst o wyborach prezydenckich w Polsce: karygodna ze mnie lewaczka. Co by dziś nie powiedzieć, jakkolwiek otwartym na dialog i konstruktywną dyskusję by się być nie chciało, i tak cię zaszufladkują. Nie wypada być szarym, głupotą jest stać po środku.
I to mnie strasznie smuci, bo bez wyważonego środka nie za bardzo można przecież mówić o jakiejkolwiek równowadze.

24/07/2020

Jak polubiłam swój akcent

Dziś o moim akcencie w języku angielskim, o którym pośrednio wspominałam już przy okazji odpuszczania i Londyńskich obserwacji.
Jak powszechnie wiadomo, odkąd tylko zaczęłam się angielskim poważniej interesować – a już szczególnie od czasów moich językowych studiów – marzył mi się brytyjski akcent. Najpierw ten królewski, prosto z BBC, bo to jego uczono nas na fonetyce. Potem bardzo chciałam brzmieć jak mój ukochany David Tennant. Albo James McAvoy. Albo Simon Neil. Albo James Johnston. W tej kwestii nic się zresztą nie zmieniło: szkockie akcenty, nawet te najbardziej szorstkie, wciąż niezmiennie rozpuszczają mi serducho.
Przeprowadziłam się do tej mojej wymarzonej Szkocji, poznałam kilku Szkotów z którymi się nawet zaprzyjaźniłam i, choć wciąż niezmiernie mnie cieszy, gdy ktoś zwróci mi uwagę, że „o, to zabrzmiało bardzo po szkocku”, to jakoś mi z tym szkockim akcentem przeszło. W ogóle z jakimkolwiek akcentem mi przeszło. Bo mój własny jest całkiem w porządku.
Ale nie myślcie sobie: droga do tego wniosku była długa i wyboista.

17/07/2020

Dajmy młodym marzyć

Od czterech lat nie było mnie na zjeździe rodzinnym, który organizujemy na naszej działce co roku od… odkąd byłam dzieckiem, bo prototypem tej imprezy były moje pierwsze kinderbale. Niekomfortowych pytań i zdziwionych spojrzeń na moją niechęć powrotu do Polski jak najbardziej się spodziewałam: niektórym wciąż się w głowach nie mieści, że wysłana z pracy na przymusowy urlop, wcale nie wolałam wrócić do Polski. Co mnie zaskoczyło to młodsze pokolenie: moje małe kuzynostwo, które wcale już takie małe nie jest i, co ważniejsze, nie boi się dyskutować ze starszymi.

09/07/2020

29 myśli o życiu w Szkocji

Z okazji moich 29 urodzin, postanowiłam skopiować format Riennahery i zaprezentować listę moich luźnych przemyśleń związanych z życiem w Szkocji. W liczbie 29, ma się rozumieć. Co można śmiało traktować jak rozwinięcie tego tekstuA dla planujących wycieczkę do Edynburga, polecam poczytać co Warto w Edim.

01/07/2020

2020: czerwcowy haar

Nowych angielskich słów uczę się prawie codziennie: niektóre zostają mi w głowie tylko na chwilę, inne nie trzymają się mnie wcale, ale są też takie, które zapisują się gdzieś w moim sercu od razu i na zawsze. W czerwcu, dzięki moim Szkockim przyjaźniom, odkryłam słowo haar, które zalicza się do tej ostatniej kategorii i oznacza mokrą, ciężką, morską mgłę, występującą zazwyczaj na wschodnim wybrzeżu Anglii i Szkocji. To moje rejony i moja magia. Bo jak Edynburg jest magiczny w każdych warunkach pogodowych, tak śmiem twierdzić, że z mgłą najbardziej mu do twarzy.


O ile kwiecień i maj nie szczędził nam słońca i dobrej przejrzystości, tak lwią część czerwca spowiła ta specyficzna, nieco nawet niepokojąca mgła. W zestawieniu ze wciąż mocno wyludnionym centrum, robi naprawdę wyjątkowe wrażenie.

26/06/2020

Ciągnąć to dalej czy nie?

Zaraz koło aktywności i równowagi, w biblioteczce moich ulubionych, życiowych tematów jest komunikacja, z którą wszyscy (bez żadnych wyjątków) mamy spory problem. Ostatnio na facebookowej grupie (której jestem członkiem), wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja na temat inicjowania rozmów i utrzymywania kontaktów. Ktoś zapytał co robić z tymi wszystkimi relacjami, w których to ty zawsze odzywasz się jako pierwszy/a: ciąć czy ciągnąć dalej? Kilka lat temu powiedziałabym bez wahania: nogi za pas, nie warto, ewakuuj się. To zwyczajny brak szacunku i kompletna strata czasu. Dziś śpiewam już na trochę inną nutę. Bo to jednak często trochę bardziej złożona sprawa jest.


Nikt nie lubi, gdy się trzeba o kontakt i zainteresowanie drugiej strony bez przerwy dopraszać. Nikt nie lubi być ignorowany, czy traktowany niewystarczająco poważnie, szczególnie przez ludzi, których sam uważa za wartościowych i w swoim życiu istotnych. I czasem rzeczywiście, ten ciągły brak zaangażowania i chęci inicjowania jest wskaźnikiem potrzeby ewakuacji z niefajnej sytuacji. Czasem, ale nie zawsze. Bo tych wskaźników często jest więcej niż jeden. A i one się mogą między sobą i ludźmi dość mocno różnić.

19/06/2020

Polak za granicą

Niewiele czytam prasy, okazjonalnie zaglądam tylko na BBC i The Guardian, a polskich wiadomości unikam kompletnie. Wiedzę o tym, co dzieje się w kraju (w którym nie mieszkam i do którego póki co wracać nie zamierzam) czerpię z mocno przeze mnie moderowanych social mediów, oraz od rodziny i przyjaciół. No ale czasem, szczególnie gdy coś większego się w kraju wydarzy, natknę się na nagłówek o polskich poczynaniach czy to w BBC czy w The Guardian i wtedy zawsze coś mnie w środku ściska. Znajoma niedawno zasugerowała, że ten ścisk to chyba patriotyzm. Mi bliżej do stwierdzenia, że to wstyd. Niestety.

15/06/2020

Tradycja nienawiści

Wiele mówi się teraz (przynajmniej w mojej socjal-mediowej bańce) o uprzedzeniach, systemie budowanym na nierównościach rasowych, ekonomicznych i społecznych, i o ogólnej potrzebie fundamentalnych zmian, które mocno popieram. Niespecjalnie jednak chcę na ten temat pisać – wolę skupić się na edukacji, której w kwestii rasizmu i białego przywileju wszystkim nam bardzo brakuje. Nie będę jednak kryć, że temat z nagłówków gazet skłonił mnie do wrócenia do starego (a powiązanego) tematu, który od dłuższego już czasu plątał mi się po głowie, a o którym niejednokrotnie na tym blogu wspominałam: temat żydowski.

01/06/2020

2020: majowa perspektywa

Jak wspominałam przy kwietniowych kadrach, za wyjątkiem wyjazdów, nie planowałam w tym roku sięgać po aparat. Ale ilość wolnego czasu, puste ulice i przepiękna pogoda zrobiła swoje i w maju na kilka moich sztandarowych spacerów (o których szerzej można poczytać tu i tu) zabrałam ze sobą mój ledwie zipiący sprzęt. Oto efekty.


Stary znajomy zapytał mnie niedawno co najlepszego przydarzyło mi się odkąd ogłoszono lockdown. I wyszła mi z tego niekończąca się lista wspaniałych rzeczy: kartka pocztowa wrzucona przez przyjaciela do naszej skrzynki, kubek (od malgo.frej) mojej ukochanej kawy (Machina!) codziennie rano, odkrycie Hermitage of Braid i mojej nowej ulubionej ławeczki, wprowadzenie się przyjaciela do pokoju obok, dwa cudowne listy z Polski, moje ulubione lody haagen-dazs na promocji, quiz piosenek Muse zrobiony specjalnie dla mnie przez brata, słońce po deszczu wpadające przez okno wprost na mój fotel, videochaty od serca, sticky toffee pudding z lodami waniliowymi… mogłabym tak długo. Codziennie jest coś, za co jestem wdzięczna. Za możliwość ustrzelenia poniższych kadrów również.

17/05/2020

Warto w Edim: iść na spacer

à WSTĘP ß

Odkąd mieszkam w centrum, moim głównym środkiem transportu są nogi. A że nie toleruję idei siłowni i niespecjalnie lubię biegać, to spacery szybko wjechały na tapetę jako moja główna forma aktywności fizycznej. Chodzić bardzo lubię, szczególnie gdy na wyciagnięcie ręki mam tak piękne miejsca, a że robię to dość regularnie, to i większe odległości nie stanowią dla mnie problemu – mam nadzieję, że dla was również. Poniżej prezentuję 10 spacerowych opcji po Edynburgu: większość z nich za punkt startowy bierze ścisłe centrum.

01/05/2020

2020: kwietniowa izolacja

Mój kreatywny plan na 2020 zakładał odpuszczenie sobie fotografowania (poza wyjazdami, których miało być w tym roku niedużo, a ostatecznie nie ma prawie wcale, dzięki Covid19!), na które od dłuższego czasu i tak nie mam ochoty, bo aparat stary i ciężki, a edytowanie zdjęć zajmuje mi zdecydowanie zbyt dużo cennego czasu, który wolę poświęcać na pisanie.  Umówmy się jednak: od zdjęć jestem poważnie uzależniona i w telefonie kolekcjonuję kadry na bieżąco, setkami. Kilkadziesiąt z ostatniego miesiąca postanowiłam zebrać w swoisty pamiętnik izolacji: zapraszam do zajrzenia w mój edynburski świat podczas pandemii.


Wdzięczność trenuję w życiu nie od dziś (o czym pisałam na krótko przed izolacją i o czym często wspominam na moim instagramie), ale odkąd zmuszona jestem do spędzania lwiej części czasu w domu, jeszcze bardziej wdzięczna jestem za moje okno na uśpiony świat: to w nim spędzam długie godziny, wystawiając twarz do słońca, pisząc, rozmyślając, czytając, oglądając i popijając kawę (lub herbatę).

24/04/2020

Na emigracji

Byli ludzie którzy otwarcie i gorliwie mi wyjazdu odradzali: tam wcale nie będzie lepiej, zobaczysz, to takie samo gówno jak tutaj, tylko w innym opakowaniu. Jeszcze wrócisz z płaczem. I tylko zmarnujesz najlepsze lata swojego życia. Niektórzy wciąż oczekują, że to tylko przejściowe, że wrócę, że się tym życiem na obczyźnie znudzę.
Kurwa, jak dobrze, że ja ich nigdy nie słuchałam!
Bo ta obczyzna jest teraz dla mnie po prostu domem. Moim miejscem, stworzoną od podstaw, na własnych zasadach i wyborach, bazą. Wierzcie lub nie, ale nigdzie indziej wcześniej nie czułam się tak dobrze, jak czuję się tu i teraz. I to  najlepsze lata mojego życia. Na tej strasznej, groźnej obczyźnie! I to w samym środku pandemii.

17/04/2020

Ciężkie jest życie blondynki (8)

W serii: * cz. 1 * cz. 2 * cz. 3 * cz. 4 * cz. 5 * cz. 6 * cz. 7 *
Bo:

Po pierwsze:
Niektórzy spieszyliby nazwać mnie światową: w końcu mieszkam za granicą, od wycieczek nie stronię, a i wiele z nich organizuję od początku do końca sama: łatwo więc założyć, że orientację w terenie mam niezłą. Otóż totalnie nie. Na samotnych wycieczkach gubię się niemalże bez przerwy, ale że nie ma ze mną naocznych świadków, to zazwyczaj nikt o tym nie wie; a prawdą też jest, że częściej niż rzadziej te przypadkowe zabłądzenia okazują się najlepszą częścią wyjazdu. Trochę gorzej jak musisz gdzieś być na czas.
Nowonarodzonego syna kuzynki miałam w Warszawie odwiedzić. Dzień zaplanowałam więc sobie skrupulatnie, tak żeby mieć wystarczający zapas czasu na dojazdy (wszak Warszawa to niemałe miasto), a i trafić na moment, gdy młody nie ma akurat kilkugodzinnej drzemki. Nigdy wcześniej u kuzynki nie byłam, więc nieszczególnie się przejęłam, gdy nie mogłam zlokalizować odpowiedniego budynku. Dopiero po wizycie w trzech okolicznych sklepach nabrałam podejrzenia, że może jednak coś mi się pokręciło. Dzwonię do kuzynki, opisuję gdzie jestem, ona nieziemskim wręcz wysiłkiem próbuje mnie naprowadzić na odpowiednie tory, aż w końcu nieśmiało przebąkuje, że ja chyba gdzieś indziej jestem, bo to w ogóle nie brzmi znajomo. Okazało się, że Dzieci Warszawy pomyliłam z Dzieci Polskich i pojechałam na drugi koniec metropolii. Ostatecznie dotarłam, ale z jakimś dwugodzinnym poślizgiem.

13/04/2020

Yes Man!

Jednym z tematów do których nagminnie wracam gdy mowa o życiu, świecie i ludziach, to temat bycia biernym lub aktywnym. O tak, ten temat przelewa się przez moje życie grubym strumieniem od dobrych kilku (jeśli nie kilkunastu) lat. Nieco nawet chełpię się tym, że w życiu świadomie postawiłam na aktywność. Czasem obrywam za to rykoszetem, owszem, ale ogólnie polecam: czuję że żyję i mam nad tym życiem jakąś (nawet jeśli złudną) kontrolę.
Ale do rzeczy. Dawno, dawno temu, pewien znajomy polecił mi obejrzeć komedię pt. Yes Man (można obejrzeć na Netflixie jeśli ktoś jest zainteresowany, przynajmniej tym brytyjskim) – zapadło mi to w pamięć bardzo, bo dość dziwnie było otrzymać taką rekomendację z ust człowieka, który (w moim osobistym odczuciu) pozwalał, żeby życie przeciekało mu przez palce. Pięć lat później, w dość fascynującej konwersacji o życiu, jeden z moich najbliższych tu przyjaciół ochoczo przyznał, że wreszcie stara się być aktywny: zaczął mówić na wszystko tak!
Nie skomentowałam, ale w środku aż mnie zagotowało.

09/04/2020

Ciężkie jest życie blondynki (7)

W serii: * cz. 1 * cz. 2 * cz. 3 * cz. 4 * cz. 5 * cz. 6 *
Bo:

Po pierwsze:
Od dobrych kilku lat bardzo chciałam zaliczyć fajerwerki pod London Eye. Okazja nadarzyła się w zimie 2016, gdy w Londynie chwilowo mieszkałam i namówiłam na około sylwestrową wizytę Kubę i Kasię. Niedoświadczona w bojach, o biletach na imprezę dowiedziałam się o kilka miesięcy za późno: próbowałam odkupić, ale w przeciwieństwie do występu Biffy na O2, uznałam, że to nienajlepsza inwestycja – piórka nie złapię i na teledysku się nie odnajdę, a dla samego płakania przepłacać (ponad dwukrotnie) nie warto. Postanowiliśmy więc przechytrzyć system i obejrzeć fajerwerki gdzieś poza obszarem objętym biletami. Pomysłów było kilka (niektóre nawet googlane) ale ostatecznie, impulsywnie, zostaliśmy pod barierką na Trafalgar Square, z pięknym widokiem na Big Bena.
Czekaliśmy przeszło trzy godziny, w trakcie których wybrałam się na misję szukania toalety – śmiejcie się, ale w obrębie centrum wszystkie toalety były zamknięte, a do „maka” obowiązywała godzinna kolejka, w której stać mi się nie chciało. Przy trzecim okrążeniu okolic placu byłam już tak zdesperowana, że postanowiłam zapytać w bardzo szykownie wyglądającej kawiarni: o dziwo, zaprosili mnie z uśmiechem. W moje ślady poszedł Kuba i… spuścił wodę alarmem dla niepełnosprawnych. Prawie jakby się Pecka nazywał.
Ale co tam toaleta, Big Ben wzbudzał większe emocje. Dopóki o północy nie zgasł. Bo właśnie tą ponurą ciemnością (zwykle rozjarzonej tarczy) przywitaliśmy rok 2017. Chyba że policzyć te iskierki fajerwerków znad kamienicy po lewej – Kuba i Kasia długo upierali się, że zaliczone, ale ja się przekonać nie dałam. Powtórzyłam operację rok później, tym razem z biletami.