24/04/2020

Na emigracji

Byli ludzie którzy otwarcie i gorliwie mi wyjazdu odradzali: tam wcale nie będzie lepiej, zobaczysz, to takie samo gówno jak tutaj, tylko w innym opakowaniu. Jeszcze wrócisz z płaczem. I tylko zmarnujesz najlepsze lata swojego życia. Niektórzy wciąż oczekują, że to tylko przejściowe, że wrócę, że się tym życiem na obczyźnie znudzę.
Kurwa, jak dobrze, że ja ich nigdy nie słuchałam!
Bo ta obczyzna jest teraz dla mnie po prostu domem. Moim miejscem, stworzoną od podstaw, na własnych zasadach i wyborach, bazą. Wierzcie lub nie, ale nigdzie indziej wcześniej nie czułam się tak dobrze, jak czuję się tu i teraz. I to  najlepsze lata mojego życia. Na tej strasznej, groźnej obczyźnie! I to w samym środku pandemii.


Odkąd na świecie wszystko się dość mocno pochrzaniło, moja mama melduje mi przez telefon pytania otrzymane od znajomych i rodziny: kiedy Ania wraca do Polski? Nie czy, ale kiedyEkhm, a dlaczego miałabym wracać? Owszem, gdybym straciła teraz pracę i nie mogła ubiegać się o żadne benefity z rządu (czyli tym samym straciłabym środki do życia), powrót do Polski pewnie byłby moją jedyną – aczkolwiek niekoniecznie chcianą – opcją. Szczęśliwie to się jeszcze nie wydarzyło i mam nadzieję, że się nie wydarzy. Jak będzie trzeba to popracuję w tesco i przeniosę się na kanapę do przyjaciół. Sama z siebie w samolot do Polski wsiadać nie chcę (chyba że na wakacje), bo dom już od jakiegoś czasu mam tutaj: to nie są dla mnie żadne wakacje czy oszczędzanie na „życie później”. Ja tutaj, teraz mam to życie. Proste, nieskomplikowane, ale własne i całkiem szczęśliwe życie, które nawet jeśli chwilowo zostało wstrzymane, to wciąż jest moje: chciane i docenianie. I nie dam go sobie odebrać bez walki.
Oj nie, nikt się mnie stąd tak łatwo nie pozbędzie.
Gdy zamieszkałam w Edynburgu po raz drugi i z nieco większym zaangażowaniem weszłam w lokalną (zbudowaną głównie, choć nie tylko, wokół mojej obecnej pracy) społeczność, z niemałym zaskoczeniem odkryłam, że traktowana jestem jako wyjątek: bo nie przyjechałam tu dla pieniędzy, studiów czy kariery; nigdy też nie interesowało mnie szukanie polskich kontaktów i grup wsparcia dla rodaków na obczyźnie. Wręcz przeciwnie, moi szkoccy znajomi do dziś śmieją się z mojej jawnej niechęci do przechodzenia na polski, szczególnie w pracy. Gdy tylko mogę (a szczęśliwie nie mam silnego, polskiego akcentu), nie przyznaję się skąd jestem, a mając wybór, prawie zawsze wybieram angielski. Polskiego używam wyłącznie w towarzystwie bliskich mi Polaków, i to na osobności. W życiu codziennym nierzadko traktuję brytyjskie kontakty priorytetowo i wcale się z tym szczególnie nie kryję: to zawsze było moim marzeniem, po to tutaj przyjechałam. Mój pierwszy punkt na Bucket liście (zapisany w maju 2012) brzmiał: zaprzyjaźnić się z Brytyjczykiem. Szczęśliwie odhaczony.
Moja obsesja na punkcie języka angielskiego i kultury brytyjskiej powinna krzyczeć na wszystkich zarówno z mojego CV, jak i z bloga: to zawsze była, jest i będzie, największa miłość mojego życia. Siła pchająca mnie do przodu. Absolutnie wszystko to, co kocham w życiu najbardziej, co uczyniło mnie tym, kim dziś jestem (i kogo lubię), w mniejszym lub większym stopniu łączy się z językiem angielskim i brytyjską kulturą.
Nie znaczy to, że wszystko jest tutaj lepsze. Bynajmniej. Ci co zapowiadali, że się rozczaruję, mieli poniekąd rację: jest sporo rzeczy które mnie tu irytują, frustrują i z którymi się nie zgadzam. Ale one byłyby obecne absolutnie wszędzie. Ważniejsze jest to, że są nagminnie przebijane przez niezliczone, fascynujące (dla mnie osobiście) plusy. Wszystko jest kwestią wyboru: ja świadomie wybrałam życie w Szkocji i tego się trzymam. Nie mówię, że to na zawsze (bo nigdy nie mów nigdy), ale tu i teraz nie potrafię sobie wyobrazić innego miejsca, w którym bardziej rozkoszowałabym się nieskomplikowaną codziennością.
Pandemia i przymusowa izolacja potwierdziła jak niezmiernie ważne dla zdrowia psychicznego jest budowanie dobrej, satysfakcjonującej codzienności. Jak dobrze jest umieć doceniać małe rzeczy i skupiać się na pierdołach. Jak cholernie istotne jest mieszkać w miejscu, które lubicie, w którym czujecie się bezpieczni. Bo wtedy to zamknięcie i odizolowanie wcale nie jest końcem świata. To tylko nieco odmiennie zaadaptowana rzeczywistość.
To jest trochę tak, że ta izolacja przyszła w odpowiednim dla mnie momencie. Może za rok czy dwa moment byłby jeszcze lepszy, a może wręcz przeciwnie, ale tak bez gdybania, patrząc do tyłu: jest to najlepszy z możliwych dla mnie scenariuszy, bez względu na to jak to się skończy.
Tak, zdaję sobie sprawę, że móc tak myśleć, to prawdziwy przywilej.