13/04/2020

Yes Man!

Jednym z tematów do których nagminnie wracam gdy mowa o życiu, świecie i ludziach, to temat bycia biernym lub aktywnym. O tak, ten temat przelewa się przez moje życie grubym strumieniem od dobrych kilku (jeśli nie kilkunastu) lat. Nieco nawet chełpię się tym, że w życiu świadomie postawiłam na aktywność. Czasem obrywam za to rykoszetem, owszem, ale ogólnie polecam: czuję że żyję i mam nad tym życiem jakąś (nawet jeśli złudną) kontrolę.
Ale do rzeczy. Dawno, dawno temu, pewien znajomy polecił mi obejrzeć komedię pt. Yes Man (można obejrzeć na Netflixie jeśli ktoś jest zainteresowany, przynajmniej tym brytyjskim) – zapadło mi to w pamięć bardzo, bo dość dziwnie było otrzymać taką rekomendację z ust człowieka, który (w moim osobistym odczuciu) pozwalał, żeby życie przeciekało mu przez palce. Pięć lat później, w dość fascynującej konwersacji o życiu, jeden z moich najbliższych tu przyjaciół ochoczo przyznał, że wreszcie stara się być aktywny: zaczął mówić na wszystko tak!
Nie skomentowałam, ale w środku aż mnie zagotowało.


No cóż, może nie dla wszystkich jest to takie oczywiste, ale, no kuźwa, nie, mówienie na wszystko tak nie ma żadnego związku z aktywnością o której mówię, o którą walczę i o której skłonna byłabym napisać książkę. To jedna z największych bzdur jakie można dać sobie wmówić. Jasne, dostrzegam (i to wyraźnie) jak zgadzanie się na wszystko może komuś pomóc otworzyć się na nowe opcje, ale nie, to zdecydowanie nie w tym rzecz. Należałoby tu rozróżnić aktywność od otwartości, bo to dwie różne rzeczy są. Zgadzanie się na propozycje innych czynią cię chętnym i otwartym, owszem, ale już niekoniecznie aktywnym.
Można wszystkiemu i wszystkim mówić tak, ale to, wbrew pozorom, niewiele zmienia. Owszem, otwierasz się na nowe opcje, ale nie bierzesz za nie pełnej odpowiedzialności. Dopóki sam nie wychodzisz z inicjatywą, nie organizujesz, nie angażujesz się, twoje przytakiwanie niewiele jest warte. A przynajmniej o wiele mniej, niż warte by być mogło.
Aktywność o jakiej mówię nierozerwalnie łączy się bowiem z odpowiedzialnością. A odpowiedzialność z kolei z dokonywaniem wyborów i koniecznością mówienia nie, odrzucania innych opcji. Innymi słowy: aktywność wymaga twojej inicjatywy i wysiłku, podczas gdy samo zgadzanie już niekoniecznie. Bo ileż to jest na tym świecie ludzi, którzy zgadzają się na coś „dla świętego spokoju”?
Dla mnie aktywność to nie tylko łapanie okazji, ale również ich stwarzanie – tak samo dla innych, jak i siebie samego. Być może życie jest jedną wielką loterią, chaotyczną karuzelą przypadków, w której niewiele zależy od nas samych – ale właśnie dlatego człowiek tym bardziej powinien być aktywny! Nawigować ten wszechobecny chaos, najlepiej jak potrafi. Nie nad wszystkim mamy kontrolę, jasne, ale akurat postawa do życia i reakcje na to, co się nam przydarza (bądź też nie), jak najbardziej leżą w naszej mocy. Podobnie jak relacje z ludźmi: co najmniej 50% ich powodzenia zależy od ciebie samego.
Bo widzicie: ktoś może ci zaproponować żebyś był(a) częścią jego życia, ale nie bardzo może sam z siebie zostać częścią twojego, bo to zależy tylko i wyłącznie od ciebie, twojej inicjatywy, zaangażowania, zaproszenia i wysiłku. Możesz mieć to gdzieś i ryzykować, że prędzej czy później ten ktoś przejrzy na oczy i pójdzie inwestować swój czas i energię w kogoś innego, a możesz też wyjść mu naprzeciw i dołożyć starań by razem zbudować coś wyjątkowego.
Myślę sobie zresztą, że to, w jakim stopniu rozkłada się energia i wysiłek w związku (jakimkolwiek, nie tylko tym romantycznym) jest dziś wyjątkowo zaniedbywaną kwestią. A chyba właśnie tego przede wszystkim powinno się dziś uczyć młodych ludzi: dostrzegania nierówności i adresowania ich.
W każdym razie: powinniśmy mówić tak przede wszystkim aktywności!