Mam w pokoju szafę, a w tej szafie ciuchy. Ciuchów zdecydowanie więcej niż faktycznie noszę. I przy każdym większym sprzątaniu zawsze kłócę się z mamą, która twierdzi, że wszystko czego chcę się pozbyć (oddać potrzebującym zazwyczaj) „jeszcze się przyda”. Głucha jest na moje argumenty, że jak czegoś nie włożyłam na siebie przez ostatnie dwa lata, to tym bardziej nie założę za rok. „A skąd ja to niby wiem?” No właśnie sęk w tym, że wiem.
Zastanawiam się czasem jak to możliwe, że mi wystarczyły raptem dwa lata w Krakowie, żeby przekonać się do zasadności minimalizmu (do którego i tak jest mi bardzo daleko), a mojej mamie dziesiątki lat nie pomogły nauczyć się walczyć z bzdurnym chomikowaniem.
Powiecie, że rozchodzi się o sentyment, ale to bzdura. Można być sentymentalnym i nie gromadzić wokół siebie miliona przedmiotów. Sentymenty całkiem dobrze operują w sferze wspomnień, które świetnie zapisuje dziś komputer, fotografia lub długopis na kartce papieru. Stare spodnie, w które nie wchodzisz, spódnice, których nigdy już nie założysz i przedmioty, których nigdy już nie użyjesz, tylko zagracają twoją przestrzeń, którą mógłbyś przeznaczyć na coś nowego, kto wie czy nie lepszego właśnie.
I sprawa ma się analogicznie z ludźmi i relacjami.