22/07/2016

Skazani na wolność

Sartre (ten mój ulubiony filozof, o którym się już tutaj rozpisywałam) twierdzi, że człowiek „skazany jest na wolność”. Co prawda chwilę później sprostował swoje obserwacje, słusznie zaznaczając, że w tej swojej wolności człowiek jest jednak – jako istota społeczna – ograniczony, ale samemu istnieniu wolności od której trudno uciec nigdy nie zaprzeczył.  
Bo jesteśmy skazani na wolność. Wolność wyboru. Lub jego brak. Bo brak wyboru to też jakiś wybór. Oj tak, kocham ten slogan: skazani na wolność!


To nie jest wolność oczywista. Zresztą jak każde abstrakcyjne pojęcie, można ją różnie rozumieć. Nie wątpię, że wielu trudno będzie nazwać wolnością podejmowanie decyzji (tudzież dokonywanie wyborów) w ogromnej mierze uwarunkowanych przez czynniki zewnętrzne. Inna sprawa, że to zewnętrzne uwarunkowanie jest kwestią sporną (ale dziś nie o tym).
„Jeden głos to kropla w oceanie”, „jedna decyzja nic nie zmieni” i trzeba być „bardzo naiwnym idealistą by wierzyć w podobne slogany”. Słyszałam, słyszę i pewnie już zawsze będę to słyszeć, od ludzi zrezygnowanych, niechętnych i – śmiem to powiedzieć – kompletnie nierozumiejących jak to działa. Życie to jeden wielki łańcuch twoich wyborów, decyzji. Może ci się wydawać, że do wielu zostałeś zmuszony, że z wolnością nie mają one nic wspólnego, ale faktom nie warto przeczyć: każdy wybór, każda decyzja wiążę się z drugą opcją, wyborem. Gdyby tak nie było, wcale nie mówilibyśmy o decydowaniu czy wybieraniu. Bo zawsze, absolutnie zawsze (przynajmniej hipotetycznie) możesz się postawić. Odwinąć. Odmówić. Zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę.
Łatwo mi mówić, gówno o życiu wiem. Mhm.
No więc dobrze: masz gorzej, ja cię nie rozumiem (w ogóle nikt cię na tym świecie nie rozumie), życie mi jeszcze na pewno pokaże, bo póki co jestem tylko naiwną idealistką, która ma czelność osądzać twoje wybory, ciebie i twoje życie. No cóż, najwyraźniej tymi bezczelnymi osądami, nieudolnie usiłuję przekazać swoje życiowe przekonania. Wcale nie chcę ci mówić jak masz żyć, choć zdaję sobie sprawę, że dokładnie tak to brzmi. Chcę ci co najwyżej uświadomić (tudzież przypomnieć), że – nawet jeśli z niego nie korzystasz lub go w danym momencie nie dostrzegasz – to zawsze masz „jakiś” wybór. Jesteś skazany na tą wolność wyboru, nawet jeśli natarczywie ją odrzucasz. Bo masz swoją wolę i nawet odrzucanie decyzji czy bierne poddawanie się temu, co przynosi dzień, stanowią twój wybór.  
I rób sobie z tymi mniej i bardziej ważnymi wyborami cokolwiek chcesz, tylko nie mów mi, że ich nie masz. Bo masz zawsze. Może nie są one szczególnie szerokie, ale to wciąż wybory, które, choćby w nie wiem jak małym stopniu, kształtują twoją rzeczywistość. Twoje ja.
Prawdą jest, że podejmowanie decyzji ogranicza i definiuje (bo zawsze ciągną za sobą konsekwencje), a my – jako istoty społeczne – jesteśmy na nie permanentnie skazani. Rzecz polega jednak na tym, że każda decyzja pociąga za sobą kolejne, nowe, liczne, inne, które mają moc definiowania na nowo. Które otwierają nowe furtki, pchają nas do przodu. W obrębie narzuconych ograniczeń wciąż można szukać strzępków wolności!
No i w imię tej nowo zdefiniowanej w moim życiu wolności, instynktownie postanowiłam wyrzucić ze swojego słownika (lub przynajmniej ograniczyć ich użycie do absolutnego minimum) dwa najgłupsze słowa na świecie: zawsze nigdy. Nie zliczę ile razy się już na tym przejechałam! Że ja zawsze, że ja nigdy. Gunwo. Po pierwsze „nic nie jest na zawsze”, a po drugie „nigdy nie mów nigdy”. Bo to są dwa proste, naiwne słowa, które nas hamują. I to hamują zarówno nasz rozwój, jak i (a może przede wszystkim) naszą spontaniczność. To są utajeni (i przypuszczalnie najbardziej skuteczni) wrogowie wyżej wspomnianej wolności wyboru. Bo go znacznie zawężają. Kumacie schemat? „Jak ja nigdy / zawsze, no to teraz przecież nie mogę wyskoczyć z tym jak filip z konopi.”
No a czemu by niby nie…?  
Nie wiesz czy nigdy i czy na zawsze. Wydaje ci się, ale nie, nie wiesz.
I tak jest o wiele fajniej.
Wybierać, nie wiedząc co się ostatecznie wybierze.