20/11/2013

2013: jesienne kolory

Kilka jesiennych, październikowych kadrów, gdy to jeszcze drzewa były kolorowe, spacery przyjemne, rękawiczki zbędne, a słońce przyjemnie grzało policzki. 

Na zdjęciach Kraków. Zakrzówkowy. 

17/11/2013

Łzy szczęścia

Łza szczęścia wciąż kręci się w moim oku. To taka miła odmiana!
Zapomniałam już jaką cudowną dawkę pozytywnej energii niesie ze sobą długo wyczekiwany koncert – matko, jak cudownie było znowu tego doświadczyć!
Po tym jak w listopadzie zeszłego roku kupiłam bilet na stadionowy Muse, a w lutym bieżącego uzbroiłam się w bilet na Paramore, nieśmiało przemknęło mi przez myśl, że może w tym roku jakimś cudem uda mi się zobaczyć wszystkie moje cztery tapetowe zespoły. Kwiecień zbliżył mnie do wymarzonego celu, przynosząc ze sobą wieści o sierpniowym najeździe szkotów na Kraków. Gdy więc Placebo ogłosiło trasę nowej płyty z Warszawą w pierwszym rzucie, serce we mnie urosło, a moje konto bankowe nieco schudło.
Marzenie się ziściło, tym samym czyniąc powoli mijający rok jednym z najlepszych.
Najpierw Muse (po raz trzeci, o czym przeczytać można tutaj), potem Paramore (po raz drugi), aż w końcu Biffy Clyro – po raz pierwszy.
 
Biffy Clyro; Coke Live Music Festival; Kraków; 9.08.2013

04/11/2013

2013: wczesna jesień

Na zdjęciach: Tarnowsko-Krakowska hybryda wrześniowo-październikowa.
Odrobinę jeszcze latem pachnąca.
  


01/11/2013

Cracks

Dzisiaj wreszcie mówię sobie stop.
Brzmi to śmiesznie, bo (szczęśliwie) na blogu obeszło się bez depresyjnych wpisów.
Wiecie jak to jest, dołek jak każdy inny: było bardzo źle, ale od dzisiaj będzie lepiej. 


Z życiowych mądrości mam (przynajmniej na ten moment) do przekazania jedno: wszyscy jesteśmy w mniejszym lub większym stopniu pęknięci. A może nawet dobrze popękani. Nazywajcie to sobie wadami, problemami, ranami, słabymi stronami, kryzysami osobowości, załamaniami – każdy z nas przez to przechodził, przechodzi lub przechodzić będzie.
Na różne sposoby i w bardzo różnym stopniu staramy się te pęknięcia kryć i łatać, ale to nie zmienia faktów: każdy z nas je w sobie nosi – mniejsze lub większe, zawsze kryją się gdzieś pod pozornie gładką powierzchnią. Jedni tak dobrze je kamuflują, że na co dzień kompletnie o nich zapominają, inni przypominają sobie o nich tylko od święta, a jeszcze inni walczą z nimi codziennie od nowa – jedni nieustannie wygrywają, drudzy nieustannie przegrywają, a trzeci nieustannie remisują.
Moje pęknięcie, choć dotąd całkiem dobrze kamuflowane, wylazło niespodziewanie na wierzch i zmuszona jestem je na nowo łatać.