24/04/2020

Na emigracji

Byli ludzie którzy otwarcie i gorliwie mi wyjazdu odradzali: tam wcale nie będzie lepiej, zobaczysz, to takie samo gówno jak tutaj, tylko w innym opakowaniu. Jeszcze wrócisz z płaczem. I tylko zmarnujesz najlepsze lata swojego życia. Niektórzy wciąż oczekują, że to tylko przejściowe, że wrócę, że się tym życiem na obczyźnie znudzę.
Kurwa, jak dobrze, że ja ich nigdy nie słuchałam!
Bo ta obczyzna jest teraz dla mnie po prostu domem. Moim miejscem, stworzoną od podstaw, na własnych zasadach i wyborach, bazą. Wierzcie lub nie, ale nigdzie indziej wcześniej nie czułam się tak dobrze, jak czuję się tu i teraz. I to  najlepsze lata mojego życia. Na tej strasznej, groźnej obczyźnie! I to w samym środku pandemii.

17/04/2020

Ciężkie jest życie blondynki (8)

W serii: * cz. 1 * cz. 2 * cz. 3 * cz. 4 * cz. 5 * cz. 6 * cz. 7 *
Bo:

Po pierwsze:
Niektórzy spieszyliby nazwać mnie światową: w końcu mieszkam za granicą, od wycieczek nie stronię, a i wiele z nich organizuję od początku do końca sama: łatwo więc założyć, że orientację w terenie mam niezłą. Otóż totalnie nie. Na samotnych wycieczkach gubię się niemalże bez przerwy, ale że nie ma ze mną naocznych świadków, to zazwyczaj nikt o tym nie wie; a prawdą też jest, że częściej niż rzadziej te przypadkowe zabłądzenia okazują się najlepszą częścią wyjazdu. Trochę gorzej jak musisz gdzieś być na czas.
Nowonarodzonego syna kuzynki miałam w Warszawie odwiedzić. Dzień zaplanowałam więc sobie skrupulatnie, tak żeby mieć wystarczający zapas czasu na dojazdy (wszak Warszawa to niemałe miasto), a i trafić na moment, gdy młody nie ma akurat kilkugodzinnej drzemki. Nigdy wcześniej u kuzynki nie byłam, więc nieszczególnie się przejęłam, gdy nie mogłam zlokalizować odpowiedniego budynku. Dopiero po wizycie w trzech okolicznych sklepach nabrałam podejrzenia, że może jednak coś mi się pokręciło. Dzwonię do kuzynki, opisuję gdzie jestem, ona nieziemskim wręcz wysiłkiem próbuje mnie naprowadzić na odpowiednie tory, aż w końcu nieśmiało przebąkuje, że ja chyba gdzieś indziej jestem, bo to w ogóle nie brzmi znajomo. Okazało się, że Dzieci Warszawy pomyliłam z Dzieci Polskich i pojechałam na drugi koniec metropolii. Ostatecznie dotarłam, ale z jakimś dwugodzinnym poślizgiem.

13/04/2020

Yes Man!

Jednym z tematów do których nagminnie wracam gdy mowa o życiu, świecie i ludziach, to temat bycia biernym lub aktywnym. O tak, ten temat przelewa się przez moje życie grubym strumieniem od dobrych kilku (jeśli nie kilkunastu) lat. Nieco nawet chełpię się tym, że w życiu świadomie postawiłam na aktywność. Czasem obrywam za to rykoszetem, owszem, ale ogólnie polecam: czuję że żyję i mam nad tym życiem jakąś (nawet jeśli złudną) kontrolę.
Ale do rzeczy. Dawno, dawno temu, pewien znajomy polecił mi obejrzeć komedię pt. Yes Man (można obejrzeć na Netflixie jeśli ktoś jest zainteresowany, przynajmniej tym brytyjskim) – zapadło mi to w pamięć bardzo, bo dość dziwnie było otrzymać taką rekomendację z ust człowieka, który (w moim osobistym odczuciu) pozwalał, żeby życie przeciekało mu przez palce. Pięć lat później, w dość fascynującej konwersacji o życiu, jeden z moich najbliższych tu przyjaciół ochoczo przyznał, że wreszcie stara się być aktywny: zaczął mówić na wszystko tak!
Nie skomentowałam, ale w środku aż mnie zagotowało.

09/04/2020

Ciężkie jest życie blondynki (7)

W serii: * cz. 1 * cz. 2 * cz. 3 * cz. 4 * cz. 5 * cz. 6 *
Bo:

Po pierwsze:
Od dobrych kilku lat bardzo chciałam zaliczyć fajerwerki pod London Eye. Okazja nadarzyła się w zimie 2016, gdy w Londynie chwilowo mieszkałam i namówiłam na około sylwestrową wizytę Kubę i Kasię. Niedoświadczona w bojach, o biletach na imprezę dowiedziałam się o kilka miesięcy za późno: próbowałam odkupić, ale w przeciwieństwie do występu Biffy na O2, uznałam, że to nienajlepsza inwestycja – piórka nie złapię i na teledysku się nie odnajdę, a dla samego płakania przepłacać (ponad dwukrotnie) nie warto. Postanowiliśmy więc przechytrzyć system i obejrzeć fajerwerki gdzieś poza obszarem objętym biletami. Pomysłów było kilka (niektóre nawet googlane) ale ostatecznie, impulsywnie, zostaliśmy pod barierką na Trafalgar Square, z pięknym widokiem na Big Bena.
Czekaliśmy przeszło trzy godziny, w trakcie których wybrałam się na misję szukania toalety – śmiejcie się, ale w obrębie centrum wszystkie toalety były zamknięte, a do „maka” obowiązywała godzinna kolejka, w której stać mi się nie chciało. Przy trzecim okrążeniu okolic placu byłam już tak zdesperowana, że postanowiłam zapytać w bardzo szykownie wyglądającej kawiarni: o dziwo, zaprosili mnie z uśmiechem. W moje ślady poszedł Kuba i… spuścił wodę alarmem dla niepełnosprawnych. Prawie jakby się Pecka nazywał.
Ale co tam toaleta, Big Ben wzbudzał większe emocje. Dopóki o północy nie zgasł. Bo właśnie tą ponurą ciemnością (zwykle rozjarzonej tarczy) przywitaliśmy rok 2017. Chyba że policzyć te iskierki fajerwerków znad kamienicy po lewej – Kuba i Kasia długo upierali się, że zaliczone, ale ja się przekonać nie dałam. Powtórzyłam operację rok później, tym razem z biletami.

01/04/2020

Izolacja

Zadzwonił do mnie nieco zmartwiony dziadzio, z pytaniem czy nie mam przypadkiem doła, bo przecież mam do tego pewne tendencje, a sądząc po moich ostatnich dwóch postach, gdzie jeden rzygał tęczą, a drugi stanowił zbitkę moich najświeższych, spędzających sen z powiek zmartwień, nietrudno założyć, że obecna tendencja jest raczej spadkowa.
Cóż, nie ma się co oszukiwać, bo że jest źle to każdy gołym okiem widzi – i to już nie jest zjawisko okolicznościowe czy lokalne, ale światowe. Każdego w mniejszym lub większym stopniu ta cholerna pandemia dotknęła, dotyka lub niebawem dotknie. Ja wyjątkiem nie jestem: przeżyłam swój traumatyczny tydzień, który przypłaciłam niezliczoną ilością martwych komórek nerwowych, okropną migreną i niemałym dołkiem.
Ale spieszę donieść, że z tego wyszłam i mam się (stosunkowo) dobrze.