Nie od dziś wszystkim wiadomo, że prawie wszystko brzmi mi lepiej po angielsku – gdyby tak nie było, poszłabym na inne studia, a anglojęzyczni panowie nie mieliby żadnego asa w rękawie – a mają, choć rzadko kiedy zdają sobie z tego sprawę.
To taka moja słabość, siejąca spustoszenie w moim życiu od premiery Czary Ognia, bo to był pierwszy film o Potterze, który w oryginalne znałam na pamięć cały (nie żartuję, wszystkie dialogi miałam rozpisane, a poszczególne sceny nagrane na płytę CD, bo to były czasy, gdy nie posiadałam jeszcze własnego komputera). Pierwszy film w moim życiu, przy którym pojebanie na punkcie Pottera przerodziło się w pojebanie językowe.
Że to językowe pojebanie jest w gruncie rzeczy super, szczególnie gdy wybierasz się na filologię angielską, już TUTAJ pisałam. Ale zanim się na tą filologię angielską rzeczywiście wybrałam, sprawy miały się nieco inaczej.