Po blisko dwuletnim odwyku od szusowania w alpejskich widokówkach, zamglone i zaśnieżone Dolomity powitałam przyspieszonym biciem serca. Wcale nie przeszkadzała mi kiepska widoczność, zawzięcie sypiący się z nieba śnieg, ani ten świeży puch, który w tempie ekspresowym zamieniał się w trudne do pokonania muldy – za bardzo tęskniłam, żeby wybrzydzać. I bez pięknych widoków, szczęście wypełniało mnie po brzegi.
Dlatego gdy trzeciego dnia po południu wreszcie wyszło słońce, dosłownie oniemiałam z zachwytu. Do tej pory żyłam w przekonaniu, że nic nie pobije mojego ukochanego resortu Val di Sole. Alta Badia pobiła. Na głowę. Widoki były tak piękne, że przez pozostałe trzy dni nie wiedziałam w którą stronę zwrócić obiektyw.