16/03/2014

Radosny brak czasu

Marzec tak pięknie pachnie wiosną. I słońcem. I radością.


I słodkim brakiem czasu, dyktowanym gorączkowym pośpiechem. Biegnę więc przez sekundy, minuty i godziny, przypadkowo zatrzymując wzrok na murku na Kapelance: did you smile today? Tak, tak, w pośpiechu suszę te moje zęby, póki jeszcze ósemki, choć takie niby mądre, zupełnie ich nie pokrzywiły. Wymyśliłam sobie, że świat się do mnie uśmiecha, więc teraz ten uśmiech sumiennie odwzajemniam. 

Czas się kurczy na moje własne życzenie.
Owszem, czasem tracę oddech (kondycją wciąż się pochwalić nie mogę), nie nadążając za własnymi przemyśleniami, pomysłami, planami, zobowiązaniami i oczekiwaniami. Czasem też coś boleśnie zakłuje mnie od środka i zetrze uśmiech z ust, ale to da się migiem skorygować. Wystarczy chcieć. A chcę bardzo.
Po słońcu ładującym akumulatory przyszedł kojący deszcz, głośno uderzający w brudny parapet. Tak, kojący. Z głośników laptopa sączy się rozhisteryzowany głos Matta z 99tego: moje małe niebo zamknięte w 49 minutach. Razy naście. Bo do tej leniwej, szaroburej i mokrej niedzieli, która na pewno zrujnuje poniedziałek, też się uśmiecham. Wolno mi.
Do zmartwień dopisuję dziś tylko nagłą niemożność pisania po polsku.  
Ale to też mi wolno.