31/12/2011

Nowy Rok

Nie miałam planów na sylwestra. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy nie miałam absolutnie żadnych planów na sylwestrową noc. Nie wiedziałam nawet, co będę oglądać. Czy w ogóle będę coś oglądać.
Nie byłam pewna, czy potrafię wyobrazić sobie sylwestra bez przyjaciół, rodziny lub jakiegokolwiek towarzystwa. Całkiem sama? Jeszcze miesiąc wcześniej wydawało mi się to takim fantastycznym pomysłem, a dzień przed nawet nie wiedziałam jakie kierowały mną motywy, gdy namawiałam rodziców na wyjazd do przyjaciół w góry, a własnym znajomym odmawiałam imprezy w knajpie pod pretekstem wypadu na narty z rodzicami.
Jeszcze rano 31 grudnia, gdy rodzice mocowali się z walizkami w przedpokoju, a brat za ścianą dogadywał szczegóły domówki u kumpla, mocno biłam się z myślami, czy nie obdzwonić znajomych i nie wkręcić się na jakąkolwiek imprezę.
I dopiero gdy w domu zrobiło się pusto, przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo chciałam być sama.

24/12/2011

2011: Christmas Time

Świąteczne życzenia sypią się na mnie zewsząd: fejsa mi zalało świątecznymi linkami. Miasto za oknem powoli się wycisza, z kuchni słychać mikser, pachnie kapustą, barszczem i żywą choinką, która świecąca i przystrojona (w tym roku przytargana z działki – wiedzieliście, że kupne pachną znaczniej mniej intensywnie niż taka z własnego, młodego lasku?) zasłania pół telewizora. Światełka się świecą, Tata z bratem lepią pierogi i tylko śnieg nam stopniał. Jest miło, ciepło i świątecznie. Tak jak być powinno.

18/12/2011

Listy Do M

Święta na dniach, miasto już się żarzy świątecznymi światełkami, a ze sklepowych wystaw migają choinki, prezenty i wielkie zapowiedzi świątecznych promocji. Czas więc zacząć wprowadzać się w odpowiedni, świąteczny nastrój!


Dlatego też dziś będzie mini-recenzja Listów Do M.
W mediach głośno o tym filmie już od połowy października.

11/12/2011

Rozumiesz?

Jeśli nie wiesz co to ukochany zespół, nigdy nie zrozumiesz…
…tego przyjemnego uścisku w żołądku i ciepła rozlewającego się po ciele, gdy idziesz opustoszałą ulicą w słuchawkach przepełnionych Nimi.
…tej bezgranicznej, bezwarunkowej miłości do osób, których nigdy w życiu osobiście nie poznałeś, a które zdają się być lekarstwem na całe zło.
…tego niewytłumaczalnego przywiązania do Ich tekstów, jakby były pisane specjalnie dla Ciebie, tu i teraz.
…tej niewysłowionej radości, gdy usłysz w przeciętnym radiu, choć jeden Ich utwór.
…tej iskierki podniecenia, gdy słyszysz tak dobrze znane Ci dźwięki w trakcie filmu.
…tego nawyku, gdy po losowo zagranym utworze, mimowolnie nucisz sobie następną (w kolejności albumu) piosenkę.
…tej nieziemskiej siły i niewytłumaczalnej energii, która wraca do Ciebie za każdym razem, gdy Ich włączasz, jakkolwiek źle by nie było.
…tego uczucia dumy, gdy ludzie dziwią się, że znasz każdą Ich piosenkę na pamięć i nie masz ulubionej, bo każda coś dla Ciebie znaczy.
…tego niekończącego się strumienia inspiracji.
…tego poczucia, że żadne słowa nie wyrażą tego lepiej niż Ich piosenka.
…tego natychmiastowego ożywienia, gdy ktoś, nawet przez przypadek, wspomni Ich nazwę.  
…tego absolutnie metafizycznego doświadczenia, jakim jest pierwszy prawdziwy koncert.
…tej przenikającej jedności w tłumie pod sceną.
…tego zachwytu, gdy po dłuższej przerwie do Nich wracasz.
…tej nieprzejednanej potrzeby usłyszenia Jej/Jego głosu każdego dnia z osobna.
…tej niemożności choćby wyobrażenia sobie siebie bez Ich muzyki.
…tego poczucia spełnienia, gdy ktoś mówi Ci, że jesteś Ich największym fanem.
…tej euforii, gdy do Twojej złotej, drogocennej kolekcji przybywa kolejna płyta.
…tej ekscytacji przed, w trakcie i zaraz po wydaniu nowej płyty.
…tej żądzy mordu, gdy ktoś bezpodstawnie Ich obraża.
…tej niepowtarzalnej więzi zrozumienia między fanami.
…tego poczucia zajebistości, gdy kroczysz przez miasto z Ich logiem na piersiach.
…tego ciągłego odwoływania się do Ich muzyki, zachowań i tekstów.
…tego poczucia, że Ich muzyka kształtuje Twój światopogląd.
…tej pewności, że cokolwiek by się działo, Ich muzyka już zawsze będzie obok, nigdy Cię nie zawiedzie, nie zostawi, nie zrani, ani nie wyśmieje.
…tych łez szczęścia, gdy zdajesz sobie sprawę jak bardzo Ich potrzebujesz i jak bardzo jesteś wdzięczna, że Ich masz.  
…tego poczucia, że gdy Ich słuchasz, wszystko jest na swoim miejscu.
…tego jak wiele może dać muzyka.
Rozumiesz?

12/11/2011

Niemoc

KONIECZNIE Z DEAD STAR!

Najgorsze jest poczucie niemocy.
Bezsilność.
Uczucie tak przytłaczające, że nawet walenie pięściami o ściany, rwanie sobie włosów z głowy i wykrzykiwanie najgorszych przekleństw nie przynosi żadnej ulgi.
Chciałbyś coś zmienić, ale nie możesz. Nagle, bez żadnego uprzedzenia, zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jesteś słaby, jak mało znaczysz, jak niewiele możesz sam zdziałać, od jak wielu rzeczy jesteś uzależniony.
Wczoraj byłeś panem swojego życia, a dziś nie możesz dojść z nim do ładu.  
Potłuczone marzenia. Rozwiane nadzieje. Rozproszone sny.
Miasto iluzji rozsypane w drobny pył.
Boli każdy kolejny oddech.

30/10/2011

Herbaciany snobizm

Idealna jesień: pochmurna pogoda, ciemniejące niebo, gruba biała kołdra w granatowe plamy, muzyka sącząca się z głośników i gorąca herbata w białym kubku z nadrukiem tarniny (jako firmowy znak Tarnowa). Z kubka musi się dymić, musi grzać w ręce, musi ładnie pachnieć. Jesień i zima byłyby nie do zdzierżenia, gdyby nie ciepła herbata w moim ulubionym kubku, falami ciepła rozlewająca się po całym ciele.


Piję herbatę niezależnie od pory roku, ale ilość spożywanych jej litrów znacznie się zwiększa, gdy za oknem robi się chłodniej. O tak, herbata to najlepszy napój pod słońcem. Wszystko jest przyjemniejsze przy herbacie. Uczę się przy herbacie, piszę przy herbacie, oglądam przy herbacie, nudzę się przy herbacie, rozmawiam przy herbacie, płaczę przy herbacie, czytam przy herbacie, pakuję się przy herbacie, nawet sprzątam z kubkiem gdzieś pod ręką. Herbata uspokaja. Bez herbaty nie da się żyć. Herbaty się nie odmawia.

12/10/2011

Teatralna farsa

Poszłam wczoraj do teatru na komedię w doborowej obsadzie. Głupszej fabuły to chyba jeszcze nie widziałam, ale śmiałam się do rozpuku. Bo choć wielkiego sensu to nie miało, to rozrywce służyło pierwszorzędnie, zwłaszcza po siedmiu godzinach na uczelni. Ale choć cała sztuka była bardzo zabawna, tylko po siarczystym KURWA MAĆ z ust Rafała Królikowskiego (którego, swoją drogą, bardzo lubię), sala zatrzęsła się od oklasków. I to był moment, gdy mój śmiech zbladł. Teatr. Wszyscy ubrani elegancko, najlepszy garnitur, żakiet, apaszka, makijaż włączenie z manicure bez zarzutu. Rozdajemy kulturalnie uprzejme uśmiechy wszystkim wokół, prowadzimy konwersacje o sztuce „na poziome”, oh, ależ my się cudownie odchamiamy! A potem klaszczemy z uznaniem, bo ktoś sobie siarczyście przeklął. Tak łatwo nas zadowolić. Tak łatwo to przewidzieć. Siedziałam koło wysoko postawionych urzędników. Pan w ciemnozielonym garniturze po mojej prawej stronie klaskał ochoczo. Ale jak by usłyszał na ulicy mnie - przeciętną młodą osobę, z torbą przewieszoną na ramieniu, słuchawkach w uszach i telefonem w ręku - jak mówię „kurwa mać”, to daje sobie głowę uciąć, że byłby gotów eksplodować z oburzenia.

03/10/2011

2011: goodbye summer

Korzystając z pracowitego weekendu w Krakowie, w sobotę wieczorem, w ramach zapewnienia sobie rozrywki, wybrałam się nad Wisłę razem z Anitą i Kasią żeby wziąć udział w puszczaniu lampionów, które zorganizowane zostało poprzez facebooka.


Idea była świetna, ludzi przyszły całe tłumy, ale organizacja zniweczyła moje plany na imponujące zdjęcia. Spodziewałam się, że będzie tam ktoś, kto zarządzi start całej zabawy, tymczasem ludzie puszczali lampiony jak i kiedy chcieli. Zabrakło więc ogromnej chmury lampionów wzbijającej się w niebo, którą tak bardzo chciałam uwiecznić.

23/09/2011

ZDJ: Iza & Przemek

Dzisiaj serwuję Wam pakiet zdjęć Izy i Przemka, którzy od niedawna są małżeństwem. Jako że nie jestem specjalną entuzjastką zdjęć ze ślubu/wesela, dzielę się tylko plenerem. Enjoy :)

15/09/2011

Głupota

Dużo jest głupców, którzy wierzą w miłość.

Osobiście w nią nie wierzę. To przereklamowane uczucie. Znajomi mówią, że jestem dziwny. Zimny. Nieczuły. Niewrażliwy. Ale ja zawsze traktowałem ponętne dziewczyny bardziej jak swojego rodzaju hobby, niż esencję ziemskiego życia. Wmawiali mi, że niejednej w ten sposób złamałem serce i zrujnowałem młodzieńcze marzenia. Ale czy można złamać komuś serce, jeśli nie wierzy się w uczucia? Cóż, moim zdaniem nie można, dlatego twierdzę, że mojego sumienia nic nie splamiło. Ale że nie jestem okrutny i jednak żyję w świecie ludzi-głupców, ślepo wierzących w wielkie uczucia, postanowiłem uświadamiać każdą napaloną dziewczynę, że nie wierzę w coś takiego jak miłość, małżeństwo czy uczucie do usranej śmierci i jeden dzień dłużej. Niektóre to odstraszało, ale znaczną większość to wręcz przyciągało. Było kilka naiwnych, które wierzyły, że ich „wielkie uczucie” mnie zmieni. Że rozbudzą we mnie „prawdziwą miłość”. Może było w tym trochę mojej winy, bo zdarzyło się kilka razy, że z jakąś dziewczyną spotykałem się dłużej niż z innymi. Po prostu dobrze się czułem w jej towarzystwie i póki wszystko miałem pod kontrolą, nie widziałem sensu w zrywaniu kontaktów. Problem był tylko jeden, wciąż ten sam: one widziały to inaczej i prędzej czy później dochodziły do idiotycznego wniosku, że są wyjątkowe i właśnie mnie odmieniają. Niestety, gdy tylko próbowały nawiązać temat miłości lub małżeństwa – musiałem się ich bezpretensjonalnie, czasem wręcz brutalnie, pozbywać.

06/09/2011

ZDJ: Muse inspires pt IV

Wstęp do tematu, czyli o mojej obsesji możecie przeczytać TUTAJ.
Część pierwsza TUTAJ, część druga TUTAJ, a część trzecia TUTAJ.

___________________________
MUSE INSPIRES część czwarta: autoportrety. 


Ckliwe Endlessly (trzeci album – Absolution) w dwóch częściach: 


One: Part Of Me:

01/09/2011

Pobudka!

Wracam na ziemię. Odzwyczaiłam się od pełnego domu i chociaż trochę już mi się tęskniło, to dziesięć minut po przekroczeniu progu domu już miałam ochotę uciekać. Drzwi do mojego pokoju ponownie zyskały wymiar niezastąpionych, ledwie zipiąca wieża i głośniki przy laptopie znowu zaczynają działać na pełnych obrotach. Mój pokój z pewnością odżyje. Znowu awansował na niezawodną ostoję/moje własne królestwo.
Powrót rodzinki sprawił, że po dwóch miesiącach spychania mojego mentalnego bałaganu na boczny tor, wreszcie znalazłam chwilę, żeby stawić mu czoła. Spędziłam wieczór zamknięta w pokoju, przy herbacie, waniliowych świeczkach, pamiętniku i sączących się z laptopa, wolniejszych kawałkach, tym samym obiecując sobie zwolnić tempo i w końcu poświęcić czas na to wszystko, co odkładam z dnia na dzień…
Niewiele zdjęć wyszło spod mojej ręki w te wakacje. Zgranie moich pomysłów z modelkami i czasem szło wyjątkowo opornie, więc powstało jedynie kilka autoportretów. Autoportretów, które, jak zawsze, znaczą dla mnie więcej niż inne zdjęcia: bo często odzwierciedlają to, co siedzi w mojej głowie. A nierzadko jest to coś, czego sama jeszcze nie dostrzegam, lub co podświadomie spycham w  najciemniejszy zakątek świadomości…

Turn It Off

Czasami obawiam się własnej wyobraźni. Własnych emocji i uczuć. Czasami wydaje mi się, że moja głowa eksploduje: z radości, złości, miłości, zachwytu, euforii lub smutku. Lubię trwać w twórczym uniesieniu, bez względu na to jak mało twórcza rzecz z niego wynika.  Czasami wydaje mi się, że moje pomysły nie mają końca, a innym razem mam wrażenie, że wszystko co wymyślam nie ma najmniejszego sensu. Jedyne, co nigdy się nie zmienia, to poczucie, że muszę się jakoś wyrażać.


Czuję, że twórczo się w te wakacje nie popisałam (co nie oznacza, że moje wakacje nie były owocne w innych dziedzinach). Może więc czas zmusić się do poszukiwania jakiś nowych inspiracji w ciszy i spokoju, z dala od komputera… (;

21/08/2011

ZDJ: Muse Inspires pt III

Wstęp do tematu, czyli o mojej obsesji możecie przeczytać TUTAJ.
Część pierwsza TUTAJ, część druga TUTAJ.

Przy okazji: dziś mija równy rok od najpiękniejszej nocy w moim życiu. Gdybym miała taką możliwość, wracałabym do niej w każdej wolnej chwili, nie zważając na skutki uboczne w postaci fizycznego bólu. Siniaki, obite żebra itd. dotkliwie odczułam dopiero dwa dni po, gdy ekstaza straciła na mocy, a organizm zaczynał z powrotem kontaktować z mózgiem. Moje wspomnienia z tamtej nocy na pewno są mocno wyidealizowane, zwłaszcza, że, tak po prawdzie, nie pamiętam zbyt wiele: wspomnienia autentycznych wydarzeń przysłaniają mi wspomnienia gigantycznych emocji. Z tego co działo się na scenie i wokół niej pamiętam jedynie urywki, ale za to wyraźnie wyryła mi się w pamięci każda emocja. Pamiętam gulę w gardle, pamiętam wilgoć w kącikach oczu, pamiętam tę nieopisaną energię, która wstępowała we mnie za każdym razem, gdy myślałam, że już nie dam rady dłużej skakać i drzeć się ile sił w płucach. Pamiętam, że śmiech mieszał mi się ze szlochem, a słowa ze sceny dosłownie we mnie uderzały. Pamiętam, że każde kręcenie się w głowie błyskawicznie niwelowało krótkie spojrzenie w Ich stronę, a powietrze, którego nieustannie brakowało, stawało się sprawą drugorzędną w obliczu dudniącej w uszach (i brzuchu) muzyki. Nie ma na tym świecie słów i sformułowań, które pomogłyby mi odpowiednio to opisać. Ale dałabym wiele by móc znowu stać w tym tłumie i doświadczać tego, co bije na głowę najpiękniejszy sen.

___________________________
MUSE INSPIRES część trzecia.

17/08/2011

"Epic Finale" part II

„To już koniec” krzyczą plakaty i billboardy wywieszone w najbardziej strategicznych częściach miast. Trudno mi w to uwierzyć. Dziesięć lat. Połowa mojego życia. Zabawne, ale siedząc już w kinowym fotelu o godzinie 00.01, zamiast oszałamiających emocji, uderzały we mnie wspomnienia – z lektury pierwszej częścu, z tych niesamowitych chwil zapomnienia, gdy czas, numer strony i pusty żołądek zupełnie uchodziły mojej uwadze, bo razem z Ronem, Hermioną i Harry’m przeżywałam kolejne przygody w Hogwarcie. Z pierwszego filmu, gdy z wypiekami na twarzy szłam do kina, a wracałam cała roztrzęsiona. Przypomniały mi się te wszystkie fanfiki, które czytałam jak najęta. Przypomniały mi się moje własne zmyślone historie i chwile zapomnienia przy ich pisaniu. Przypomniała mi się moja gigantyczna obsesja na punkcie Daniela Radcliffe’a. Przypomniał mi się amatorski program rozrywkowy o Harry Potterze… już od samych tych wspomnień miałam ochotę się rozpłakać.
Podobnie jak moi znajomi, cały wieczór dzierżyłam w dłoni różdżkę, na głowie dumnie nosiłam tiarę, a na przedramieniu prezentowałam mroczny znak zgrabnie stworzony przez utalentowaną Kasię na Krakowskim rynku. Cudownie było ponownie, w szerszym gronie, wybrać się na nocną premierę. Tym razem już nie obserwowaliśmy pozytywnych wariatów, ale sami się w nich wcieliliśmy, jako że była to ostatnia taka okazja.

27/07/2011

Hello, I'm The Doctor!

Pomijając moje wakacyjne życie towarzyskie w obrębie miasta, ostatnimi czasy, za pomocą mojego laptopa, (który wynikiem ostatnich badań okazał się dziewczyną - ha, TARDIS też jest dziewczyną!) podróżuję sobie w czasie i przestrzeni razem z „Doctorem Who”. Po obaleniu pierwszego sezonu (9th Doctor) pomyślałam sobie: „Chryste, dlaczego nie oglądałam tego wcześniej, przecież to jest takie zajebiste!”, ale potem szybko się zreflektowałam: w końcu wszystko przychodzi w swoim czasie. I myślę, że faza na „Doctora Who” przyszła, gdy bez wyrzutów sumienia mogę odstawić na bok Harry’ego Pottera i Gwiezdne Wojny i rzucić się w wir nowej, nerdowskiej obsesji! Stare źródło mocy musiało ewoluować, w końcu wszystko kiedyś umiera, a wszechświat nie może stać w miejscu, jakby to The Doctor powiedział. 

22/07/2011

"Epic Finale" part I

Poniższy tekst został napisany 19 listopada 2010, żadnych zmian nie wprowadzałam. Część druga pojawi się, jak ogarnę co dokładnie chcę napisać o drugim filmie. 
_____________________________________
Po półtorej roku przerwy to znowu się stało. Po przedłużającej się ciszy znowu nastąpiła magiczna eksplozja. Potter wrócił na ekrany. Osobiście uważam, że trudno jest oceniać część pierwszą Deathly Hallows, gdy nie zna się jeszcze drugiej, bo siłą rzeczy to powinna być spójna całość. Jednakże MUSZĘ napisać choćby wstępną recenzję, bo majaczące na horyzoncie kolejne miesiące czekania nie wyglądają zachęcająco.

14/07/2011

Moje Potterowe Ja

Odkąd zaczęłam chodzić do szkoły i nauczyłam się czytać, nienawidziłam tej czynności z całego serca. Czytanie kojarzyło mi się tylko i wyłącznie z męką przebrnięcia przez nudne, niezrozumiałe i stare lektury. W efekcie, już jako dziecko, wyrobiłam sobie bardzo nieprzychylne zdanie o książkach. Nie wierzyłam, że istnieje na świecie książka, która potrafiłaby mnie zaciekawić, a nie wymęczyć, dlatego nawet się za takową nie rozglądałam. Czytałam minimum z minimum i to z niezadowoleniem malującym się na twarzy.
W czwartej klasie podstawówki, jedna z moich bliższych koleżanek, która zawsze czytała jak najęta, zaczęła mnie namawiać na przeczytanie Harry’ego Pottera, bo „to jest naprawdę fajne!”. Zbiegło się to w czasie z szumem w mediach: szykowano premierę pierwszego filmu i premierę (polską) czwartej części. Oczywiste więc, że tytuł obił mi się o uszy, ale miałam o tej sadze bardzo, ale to bardzo blade pojęcie: byłam bowiem święcie przekonana, że Harry Potter to historia o chłopaku, który podróżuje w przestrzeni gier komputerowych. Ten (dziś zabawny) wniosek wynikał z tekstu umieszczanego na tyle każdej kolejnej książki – „jeśli sądzisz, że w dobie komputerów sztuka czytania zanika zwłaszcza wśród dzieci to niezawodny znak, że jesteś mugolem!”. Natknąwszy się na ten tekst gdzieś w mediach uznałam, że musi być on ściśle powiązany z treścią książki, co z kolei doprowadziło mnie do przekonania, że „doba komputerów” to sedno historii Pottera. W związku z tym solidnie i konsekwentnie opierałam się gorącym namowom mojej koleżanki. Za żadne skarby świata nie chciałam czytać historii o jakimś CHŁOPAKU i jego głupich GRACH komputerowych.

28/06/2011

ZDJ: Muse Inspires pt II

Wstęp do tematu, czyli o mojej obsesji możecie przeczytać TUTAJ.
Część pierwsza TUTAJ.
__________________________
MUSE INSPIRES, część druga: autoportrety.

Chyba w nic nie wierzę bardziej, jak w ich muzykę. Mam wrażenie, że to ona trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. Ich muzyka jest dla mnie niezastąpiona: skłania do przemyśleń, mobilizuje do działania, zwraca moją uwagę na rzeczy, koło których dawniej przechodziłam zupełnie obojętnie. Ich muzyka wzrusza, dodaje siły. Często mam wrażenie, że jedna linijka ich tekstów mówi więcej niż milion moich własnych słów. Dlatego też każdy kolejny autoportret inspirowany ich tekstami ma dla mnie wyjątkowe znaczenie.
Aczkolwiek zacznę od tych mniej znaczących.


Musemania - bo słuchanie Muse to sama radość (;

14/06/2011

Burning issue...?

Znacie to uczucie? Piekące, palące, irytujące, nie pozwalające Wam usiedzieć na miejscu? W pierwszym odruchu zawsze mam ochotę je skutecznie znokautować. Potem mam ochotę dać mu wolną rękę i działać, a w efekcie końcowym zawsze miotam się miedzy jednym i drugim, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
Paląca potrzeba zmiany.


Nie, żadna przeprowadzka, żaden związek, żadna drastyczna zmiana w wyglądzie, żadne nowe znajomości, wycieczki, życiowe próby, niezapomniane przeżycia i tym podobne. Nie o taką potrzebę zmiany mi chodzi. Takową, póki co, odkładam sobie w czasie i przestrzeni na inny moment. Chodzi o zmiany subtelne, wewnętrzne, indywidualne. Poniekąd trudne.

04/06/2011

ZDJ: Tea Party backstage

Tę sesję planowałyśmy już od około roku. Przygotowanie i zorganizowanie jej było czasochłonne i wymagało dużo zaangażowania od każdej z nas. Trudno było wszystko zgrać: stroje, odpowiedni termin, ładną pogodę. Pierwsza próba zrealizowania pomysłu spełzła na niczym, bo padał deszcz. Na drodze do drugiej próby stało więcej przeciwności niż do pierwszej, ale koniec końców: podołałyśmy, słońce nas nie zawiodło i sesja się odbyła (;
I choć organizacja kosztowała nas sporo nerwów, sama sesja była świetną zabawą, definitywnie wartą zachodu (;

Poniżej prezentuję krótki backstage z owej sesji. W rolach głównych wystąpiły:

Alicja: Maja W.
Kapelusznik: Kamila R.
Czerwona Królowa: Klaudia Z.
Biała (złota) Królowa: ja.
Królik: Anita O. zwana Czystą (;
Tło: sad w Żabnie.

Nasza Alicja przyjechała aż z Nowego Sącza! (;

01/06/2011

It all seems like distant dreams

Kiedyś gdzieś przeczytałam (lub usłyszałam…), że człowiek podejmując najważniejsze decyzje zawsze jest sam. I osobiście uważam, że to prawda. Chyba właśnie na tym polega dorosłość. Już nie tylko możesz, ale musisz sam o sobie zadecydować. Nikt Ci już nie powie co masz zrobić i jak postępować by wyjść na tym dobrze: musisz decydować sam. Układać sobie teraźniejszość i przyszłość według własnego planu. Jeśli takowy masz.
Mówią, że nastolatkom śpieszno do dorosłości. Mi jako nastolatce nigdy śpieszno nie było. Nigdy też do końca nie wiedziałam, co chcę robić. Szczerze mówiąc, nigdy nie miałam swojego konkretnego planu na życie: zawsze brakowało (i wciąż brakuje) mi odwagi do stawiania stanowczych kroków w stronę marzeń.
A to prawda co mówią: prędzej czy później dorosłe życie okazuje się trudne.

21/05/2011

ZDJ: Muse Inspires pt I

Wstęp do tematu, czyli krótką historię mojej obsesji możecie przeczytać TUTAJ.

Jako, że moje życie w dużej mierze kręci się wokół muzycznego trio z Devon, tak i na blogu zabraknąć ich nie może. Z biegiem czasu, Muse, oprócz oczywistej i nieprzerywanej obecności w moich słuchawkach (i głośnikach), zaczął pojawiać się również na zdjęciach. I stąd pomysł na serię postów pt. „Muse Inspires”, gdzie pojawiać się będą kadry inspirowane - pośrednio bądź nie - Ich muzyką. 
Nie będę się silić na wysublimowane i szczególowe opisy: wychodzę bowiem z założenia, że zdjęcia i muzyka będą mówić za siebie. 
Przed Wami część pierwsza. Enjoy. 

___________________________
MUSE INSPIRES, część pierwsza. 


Mój pierwszy poważniejszy projekt zdjęciowy (a i pierwszy tak w ogóle) inspirowany Muse: czteroczęściowa seria zdjęć, nosząca tytuł piosenki City Of Delusion (czwarty album – Black Holes And Revelations). Choć z piosenki bezpośrednio zapożyczyłam tylko tytuł, a zdjęcia do najnowszych nie należą, to wciąż są to jedne z najważniejszych dla mnie ujęć. Na zdjęciach uwieczniłam "złudny" Tarnów, a mówiąć ściślej: ulicę Wałowa, Krakowską, mauzoleum Bema w Parku Strzeleckim, oraz panoramę Tarnowa z Marcinki. City Of Delusion:

02/05/2011

Ogarnij się!

[Gdy zaczynałam to pisać, naprawdę nie spodziewałam się, że wyjdzie z tego tak moralizatorski tekst. Trochę mnie poniosło. Ale jak to powiedział kiedyś Wojciech Mann: czasem, z rozpędu, wymyśli się więcej niż się spodziewało.]
W nawiązaniu do mojego posta o depresji, postanowiłam napisać zuchwały poradnik dla młodych osób, jak przekodować sobie mózg, a przynajmniej jak zrobiłam to ja – albo przynajmniej jak mi się WYDAJE, że to zrobiłam.


Żeby była jasność: nie piję tu do ludzi, którzy przeżywają obecnie prawdziwe osobiste dramaty. Piję do ludzi, którzy wmawiają, wymyślają lub wyolbrzymiają sobie własne tragedie. Piję do przeciętnej Marysi w moim wieku, która ma te naście lat (w moim przypadku to już niewiele tych nastych zostało), dach nad głową, pełną rodzinę, dostęp do edukacji, rozrywki, ludzi w swoim wieku, a z każdej pierdoły: od źle wyprostowanych włosów, po brak smsa od chłopaka, robi życiową tragedię. I zamiast wziąć życie we własne ręce, pogrąża się w smutku, rozpaczy i Bóg raczy wiedzieć czym jeszcze, a do polepszenia swojej sytuacji droga jest, jak na mój gust, wybitnie prosta. I nie mówię tu o tym, by codziennie rano wstawać, nakładać makijaż i udawać przed wszystkimi, że jest się wesołą nastolatką, podczas gdy w głębi wciąż jedynie mrok, ciemność i rozpacz (ależ to poetycznie zabrzmiało). Nie chodzi o to, żeby zmienić to, jak patrzą na Ciebie ludzie. Chodzi o to, by zmienić to, jak sama na siebie i wszystko wokół patrzysz. Oto kilka moich subiektywnych wskazówek.

22/04/2011

Histeria

Znowu wróciłem późno. Odurzony alkoholem, który wypiłem w ciasnym i dusznym pubie naprzeciwko Twojego mieszkania, ledwie trafiłem do hotelowego pokoju. Z hukiem zatrzasnąłem drzwi z numerem sto trzydzieści. Nie pomyślałem o otworzeniu drzwi na balkon, czy choćby uchyleniu okna. Zaduch wcale mi nie przeszkadzał, po prostu nie zwracałem na niego uwagi. Nie pamiętam żebym się mył, rozbierał czy cokolwiek jadł. Nie pamiętam nic. Kamera wylądowała na fotelu, a ja na łóżku. Film szybko mi się urwał.
Obudziłem się w południe następnego dnia. Było piekielnie gorąco, słońce waliło po ciemnych zasłonach, robiąc z hotelowego pokoju prawdziwą saunę. Czułem jak włosy przyklejają mi się do czoła. Nie miałem siły zwlec się z łóżka i otworzyć balkonu. To był zbyt duży dystans. Stać mnie było jedynie na zdjęcie przepoconej koszulki i zrzucenie pościeli na ziemię. Leżałem półnagi, rozwalony na dwuosobowym łóżku. W skroniach mi pulsowało.

14/04/2011

My Muse

Nie słucham muzycznych gatunków. Słucham MUSE.
Ostatnio w nic nie wierzę bardziej, jak w moc ich muzyki.


A wpadłam na nich w najbardziej pospolity z możliwych sposobów. Był 7 grudnia 2008 roku, gdy siedząc w Krakowskim Multikinie na przedpremierowych pokazach pierwszej części „Zmierzchu” (nie zaprzeczę: miałam potężną fazę na książki) pierwszy raz usłyszałam Supermassive Black Hole. Piosenka zapadła mi w pamięć z jednego powodu: sądząc po pierwszych dźwiękach, spodziewałam się, że wokalista poruszy moje serce niebywałym basem, a tu mi wyskoczył Matthew James Bellamy z jego cienkim „ohbabydon’t you know I suffer?”. Nie wiedzieć czemu, bardzo mnie to ujęło i po powrocie z kina Supermassive zostało moją tapetową piosenką. Ot, faza jakich wiele.

03/04/2011

2011: wiosennie

Wreszcie wiosna! Tak dobrze było w końcu zrzucić płaszcze i kozaki. Wreszcie trochę słońca, kojącej zieleni i ciepła. Od razu lepiej się wstaje rano do szkoły (; 
Poniżej dzielę się wiosną z mojego obiektywu (; 

Kilka zdjęć z Parku Strzeleckiego:

22/03/2011

Do widzenia depresji!

Niektórzy mówią, że Polacy to jeden z najsmutniejszych narodów. Że zakompleksiony. Wiecznie niezadowolony. Co z tego, że mamy inteligentnych, sprytnych, zaradnych rodaków, skoro większość z nich nie potrafi zdobyć się na zwykły, bezinteresowny uśmiech. Co z tego, że jesteśmy ambitni i szybko chłoniemy wiedzę, jeśli nie potrafimy cieszyć się życiem i tym, co mamy. Stereotypy? Nie sądzę.

10/03/2011

Young British Artists

Temat pierwszych zajęć z British Art zupełnie mnie odpychał: modern art. Nigdy takowej nie rozumiałam, nigdy za takową nie przepadałam, więc siadając we wtorkowy wieczór do zadania, byłam nastawiona bardzo sceptycznie. Jednak ku mojemu zdziwieniu pośród licznych nazwisk z YBA (Young British Artists, głównie działający w latach 90tych) znalazłam takie, które mnie zaintrygowały. Wprawdzie policzyć je można na palcach jednej ręki (poniżej wymieniam całe trzy-,-), bo jednak znaczna większość współczesnych artystów była mi zupełnie obojętna, żeby nie powiedzieć, że ich „arcydzieła” uważam za bezsensownie obrzydliwe lub kontrowersyjne kompozycje (i zasadniczo mój wykładowca to potwierdził – wykształceni artyści mogą wystawić w galerii wszystko: martwego rekina, martwą owcę, czaszkę z diamentów wartą kilka milionów, roznegliżowane łóżko, szczelinę w posadzce etc, a ludzie i tak będą się w tym doszukiwać wyższej sztuki), ale grunt, że znalazłam cokolwiek. Prace, które przykuły moje oko to oczywiście fotografie. 

05/03/2011

Przepaść

Codziennie rano wita mnie cichy, ciepły, znajomy głos. Dzień dobry kochanie. Gładzisz mnie po policzku, całujesz w czoło, pytasz jak się spało. Niezdarnie odnajdujesz moje usta i na kilka długich chwil oboje zapominamy o Bożym świecie. Śniadanie jemy we troje. Ty, Ja i Gaja, najcudowniejszy labrador pod słońcem.
Codziennie po pracy wita mnie znajome szczekanie i ciepły, znajomy głos. Cześć kochanie. Obiad zawsze jemy we dwójkę. Gaja ma wtedy przerwę i gania po ogrodzie. Nie lubisz, gdy milczę, choć to nieładnie rozmawiać przy stole. Zawsze z ulgą uśmiechasz się, gdy napomknę, że obiad jest pyszny.
Codziennie wieczorem usypia mnie cichy, ciepły, znajomy głos. Dobranoc kochanie. Gładzisz mnie po policzku, kciukiem badasz znajomy kształt moich ust. Biorę Cię za rękę, zamykam oczy i oboje odpływamy w świat niebytu. Zjednoczeni.

23/02/2011

2011: Solden

W zimie nie ma nic lepszego od słonecznego tygodnia spędzonego na nartach w Alpach. Tegoroczny "tydzień narciarski" spędziliśmy rodzinnie w austriackich Alpach. EOSa oczywiście zabrałam ze sobą (to była jego druga wizyta w Alpach, ale pierwsza w Austrii), dlatego dzielę się z Wami kilkoma alpejskimi widokami, które mimo wszystko w realu wyglądają lepiej.