22/03/2011

Do widzenia depresji!

Niektórzy mówią, że Polacy to jeden z najsmutniejszych narodów. Że zakompleksiony. Wiecznie niezadowolony. Co z tego, że mamy inteligentnych, sprytnych, zaradnych rodaków, skoro większość z nich nie potrafi zdobyć się na zwykły, bezinteresowny uśmiech. Co z tego, że jesteśmy ambitni i szybko chłoniemy wiedzę, jeśli nie potrafimy cieszyć się życiem i tym, co mamy. Stereotypy? Nie sądzę.


Nie trzeba daleko szukać, żeby dostrzec jak bardzo depresyjne i pesymistyczne (w większości) mamy podejście do życia. Zrobiłam mały eksperyment i pewnego dnia po prostu przeszłam się po mieście, obserwując otaczające mnie twarze. Wiecie jaki był mój wynik? Ani jednej radosnej twarzy, ani jednego uśmiechu. Co najwyżej skupienie, rozdrażnienie, czasem nawet łzy! Zabiegani, zmartwieni, skupiający się na tym, co trzeba zrobić w najbliższym czasie, żeby wieść życie na tym samym poziomie co do tej pory, albo lepszym, w ogóle nie zastanawiamy się nad tym, jak bardzo depresyjnie wyglądamy. Ba, już dawno zaobserwowałam, że idąc ulicą w słuchawkach i uśmiechając się do swoich myśli, wspomnień czy do słów piosenki, odbierana zostaję, jako zjawisko nadzwyczajne. Dlaczego? Bo nie wiadomo dlaczego się uśmiecham? Bo nie pasuję do tego smutnego, szarego tłumu, gdy tak szczerzę zęby w nieokreślonym kierunku…?
 Wszyscy wmawiamy sobie, że to nie pesymizm nami kieruje, ale realizm. Gdy chwilę temu do Polski przyjechał nasz znajomy ze Stanów i ocenił mnie jako zakompleksioną, nieśmiałą i bardzo pesymistyczną osobę, wytłumaczyłam mu to tak samo, jak tłumaczymy to sobie na co dzień: to realizm. Jednakże komentarze, które podczas tej krótkiej wizyty usłyszałam, dały mi do myślenia. W prawdzie nie wymyśliłam żadnego idealnego planu, jak zmienić pesymistycznych przechodniów na pełnych optymizmu i radości rodaków, ale dostałam kolejny mały dowód na to, że chyba czas coś w swoim życiu i podejściu do niego zmienić. To była jedna z wielu kropel, które powoli przelewały czarę, skłaniając mnie do powolnej zmiany myślenia. Nie twierdzę, że z dnia na dzień zostałam optymistką, bo tak nie jest. Nigdy nie uważałam się też za pesymistkę, więc wielką metamorfozą tego nazwać nie można. Przypuszczam, że dla przeciętnej osoby, która mnie zna, nic nie uległo zmianie. Ale ja sama widzę różnicę diametralną, chociażby w moich błahych pamiętnikowych zapiskach. Zniknęły dołujące teksty i wieczne niedowartościowanie. Zamiast rozkładać wszystko na czynniki pierwsze, staram się rzeczy po prostu akceptować. Nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli, to oczywiste, ale dlaczego z tego powodu nie mamy się starać o lepsze jutro? Na nasze szczęście składa się milion drobiazgów, drobnych, kosmetycznych zmian, które na dłuższą metę mogą zupełnie odmienić nasze życie. I nieważne, że brzmi to patetycznie, tandetnie i książkowo. Z autopsji potwierdzam, że to się sprawdza. Odpowiednie podejście jest połową sukcesu. Chcieć to móc. Życie jest za krótkie na Wasze nieskończone smutki.
I czytając to, możecie sobie teraz w najlepsze nawijać, że pisze to napuszona nastolatka, która nawet jeszcze nie wie, co to znaczy życie. Pewnie nigdy nie miała żadnych prawdziwych problemów i udaje, że zjadła wszystkie rozumy. Takiej to łatwo mówić o pozytywnym myśleniu. No i może macie rację, może mi łatwiej. Ale jak wytłumaczycie istnienie ludzi, którzy pomimo życiowych traum, wciąż potrafią cieszyć się życiem, podniecać błahostkami, uśmiechać na ulicy bez powodu? Tacy ludzie istnieją, może nawet jedna z nich siedzi teraz gdzieś niedaleko Ciebie, ze skrywaną głęboko traumą. Wystarczy się rozejrzeć. Wystarczy pomyśleć inaczej. Wszystko zakodowane jest w naszym mózgu, a kto przekoduje go lepiej jak nie my sami, władcy każdego niezbadanego milimetra jego powierzchni? (;