18/12/2011

Listy Do M

Święta na dniach, miasto już się żarzy świątecznymi światełkami, a ze sklepowych wystaw migają choinki, prezenty i wielkie zapowiedzi świątecznych promocji. Czas więc zacząć wprowadzać się w odpowiedni, świąteczny nastrój!


Dlatego też dziś będzie mini-recenzja Listów Do M.
W mediach głośno o tym filmie już od połowy października.

Bardzo ciekawa byłam, czy i tym razem reklamują film na wyrost, więc wyciągnęłam rodziców (z powodu braku lepszej alternatywy) do kina, żeby się przekonać. I wiecie co? Nie przesadzili z zapowiedziami. To naprawdę sympatyczna, ciepła i dobra komedia romantyczna z rozczulającą nutką. W czterech słowach określiłabym ją jako „takie polskie Love Actually”.
O ile do tej pory zgadzałam się ze stwierdzeniem, że ze wszystkich filmowych gatunków, najgorzej Polakom wychodzą komedie romantyczne, o tyle teraz murę staję za każdym, kto napisał, że to dobry film.
Film dobry w kontekście KOMEDII ROMANTYCZNEJ. Na święta. Nie mylmy tego z ambitnym i fantastycznym filmem, który zgarnia wszelkie prestiżowe nagrody i dosłownie zapiera dech w piersiach. Bo Listy Do M sprzedają same banały. Może są nawet nieco przekoloryzowane i tandetne. Nie wnoszą nic odkrywczego, nic nowego. A jednak przyjemnie się ogląda. Bo przecież właśnie tego potrzebujemy na święta: ładnie zapakowanych, ciepłych, zabawnych i rozczulających banałów, które sprawią, że zrobi nam się cieplej na sercu. Taka ładna bajka o tym, jak bardzo magiczna może być gwiazdka. Dzięki różnorodności wątków i bohaterów film nie przynudza, a dzięki trafnie dobranym aktorom, jest też dobrze zagrany. Można się i uśmiać i popłakać. Jeśli jeszcze nie widzieliście, a macie ochotę na przyjemną, świąteczną komedię romantyczną – polecam!
A jeśli macie własne zdanie lub chcecie podyskutować o polskich filmach – komentujcie, z miłą chęcią poczytam (i odpowiem!). Dyskusja tym bardziej mile widziana, że rozważam napisanie subiektywnego posta o polskim kinie i bardzo ciekawa jestem jak inni je dzisiaj postrzegają.