01/05/2020

2020: kwietniowa izolacja

Mój kreatywny plan na 2020 zakładał odpuszczenie sobie fotografowania (poza wyjazdami, których miało być w tym roku niedużo, a ostatecznie nie ma prawie wcale, dzięki Covid19!), na które od dłuższego czasu i tak nie mam ochoty, bo aparat stary i ciężki, a edytowanie zdjęć zajmuje mi zdecydowanie zbyt dużo cennego czasu, który wolę poświęcać na pisanie.  Umówmy się jednak: od zdjęć jestem poważnie uzależniona i w telefonie kolekcjonuję kadry na bieżąco, setkami. Kilkadziesiąt z ostatniego miesiąca postanowiłam zebrać w swoisty pamiętnik izolacji: zapraszam do zajrzenia w mój edynburski świat podczas pandemii.


Wdzięczność trenuję w życiu nie od dziś (o czym pisałam na krótko przed izolacją i o czym często wspominam na moim instagramie), ale odkąd zmuszona jestem do spędzania lwiej części czasu w domu, jeszcze bardziej wdzięczna jestem za moje okno na uśpiony świat: to w nim spędzam długie godziny, wystawiając twarz do słońca, pisząc, rozmyślając, czytając, oglądając i popijając kawę (lub herbatę).


Po ciężkich dwóch tygodniach w marcu, gdy wreszcie odszedł stres związany z chodzeniem do pracy i strachem, że kogoś nieświadomie zarażę, a mój pracodawca zapewnił że na razie nie mam się czym martwić, postanowiłam spojrzeć na sprawę pozytywnie i postarać się wycisnąć z tego czasu jak najwięcej dobrego: upiekłam ciasto (i od tamtej pory piekę średnio raz na tydzień) odkurzyłam swojego kindle’a i ułożyłam sobie plan porannych spacerów, jeszcze przed kawą, którą pijam teraz w oknie, sama.


Mieszkam na najpiękniejszej uliczce w Edynburgu, którą zazwyczaj (nawet będąc jej mieszańcem) niezmiernie trudno jest zastać pustą, a obecnie świeci błogimi pustkami.


Trudno jest się w tym widoku nie zakochać.


Izolacja w UK zezwala na jeden spacer dla zdrowia dziennie – biorąc pod uwagę, że wkroczyliśmy właśnie w najpiękniejszą porę roku, postanowiłam to w pełni wykorzystać. Za cel obrałam spacery rano, z trzech powodów: po pierwsze, nic nie jest w stanie pobić tego porannego, wiosennego światła; po drugie, wczesne godziny poranne minimalizują stres związany z mijaniem ludzi (w Edynburgu, szczególnie w centrum, uliczki są wyjątkowo wąskie i często niemożliwym jest zachowanie wymaganych 2m odległości); a po trzecie, poranny spacer świetnie nastawia mnie na resztę dnia – nie ważne jak mało produktywna będę, mam poczucie, że coś już osiągnęłam. Spacerując słucham też podcastów, co przyczynia się do poczucia produktywności. Współlokatorzy się ze mnie nabijają (no bo kto w moim wieku chodzi spać przed 22 i wstaje przed 6 rano gdy nie trzeba chodzić do pracy!?), a przyjaciele pytają jak ja to robię, bo oni też by tak chcieli. Cóż, normalnie: pcha mnie miłość do tego miejsca i bliskość przepięknych miejsc, które w blasku porannego słońca (czy nawet deszczowej mgły) wydają się jeszcze bardziej magiczne. Kto wie czy kiedykolwiek w życiu nadarzy się jeszcze taka okazja. Najpewniej nie, więc korzystam.


Zwykle przepełnione ludźmi i pojazdami miejsca, nagle ziejące pustkami, były na początku widokiem bardzo nienaturalnym, dziwnym i niepokojącym, teraz jest to bardzo przyjemne i uspokajające.



Przejść całą długość Royal Mile i minąć tylko pana śmieciarza? W dzień powszedni, to się nie zdarza nawet o 5 rano! Grzech nie korzystać, gdy mieszkasz tuż za rogiem.





Za bramą widać Calton Hill w porannych promieniach słońca.


Moje ulubione, małe, edynburskie muzeum: People’s Stories.


Robert Fergusson zażywający porannego, wiosennego słońca.


Wróciłam do okazjonalnego wspinania się na szczyt Artura.


Który obrósł moimi ulubionymi, szkockimi krzakami (i.e. gorse).



Dużą radość na tych spacerach sprawia mi obserwowanie jak wszystko wokół stopniowo budzi się do życia: drzewa coraz bardziej się zielenią i kwitną, a ptaki wyśpiewują swoje arie.




Dla porównania, mój pierwszy „izolacyjny” spacer wokół parku był mglisty i mokry.


Ale też na swój sposób urokliwy!


Przez jakieś dwa tygodnie wstawałam wcześniej niż słońce, ale ponieważ dzień się nam coraz bardziej wydłuża (jedna z najfajniejszych rzeczy na tej szerokości geograficznej), widoki jak powyższy, już mnie niestety omijają. Ale za to wstaje się łatwiej.


Gdy przeprowadziłam się do Edynburga po raz pierwszy, pierwszego poranka przywitała mnie piękna tęcza – od tamtego czasu zwykłam nazywać go miastem tęcz. Całkiem słusznie, jak widać na załączonym obrazku.




Jeden z moich ulubionych (cudzych) domów – z resztkami tegorocznych żonkili.


Mój pierwszy spacer przez Meadows przypominał scenę z horroru.


A ostatni zachwycał różowymi drzewami kwitnących wiśni.




Poranne spacery wykorzystuję częściowo na pogłębianie swojej wiedzy o Edynburgu: to Donaldson’s Hospital Building (w którym mieścił się szpital dla dzieci i, do 2008, szkoła, a teraz są to luksusowe apartamenty), w drodze na Corstorphine Hill, na które przed izolacją nigdy nie zajrzałam, a które szybko stało się jednym z moich nowych ulubionych miejsc!




Jest tam punkt widokowy o bardzo szkockiej nazwie: Rest & Be ThankfulAye sir! Rozkaz to rozkaz, nie pozostaje nic innego jak tylko przysiąść i popłakać ze szczęścia. A ja bardzo lubię płakać ze szczęścia.



Nietrudno być wdzięcznym za takie widoki!



Craiglockhart Hill też okazało się całkiem malownicze, choć z trzech nowych wzgórz, które odkryłam podczas izolacji, jest moim najmniej ulubionym – częściowo dlatego, że moja piesza trasa na niego prowadząca nie jest szczególnie atrakcyjna.


Pobożne życzenie, ale chciałabym żeby po tej całej pandemii wszystkie firmy zaczęły działać według tej prostej zasady.


Blackford Hill – odkryte w październiku zeszłego roku, przed izolacją było moim najczęstszym „dłuższym” spacerem. Podczas izolacji zaczęłam zapuszczać się dalej.



A dalej jest Hermitage of Braid: lasek z uroczym strumieniem w dolinie między Blackford Hill a Braid Hills. Zabawne, bo czytając o 7 wzgórzach Edynburga, Braid Hills uznałam za najmniej atrakcyjne, bo to przecież tylko przedłużenie Blackford Hill, nic ciekawego. Ojej, w jakim ja byłam wielkim błędzie!


Okazało się że wzgórze które początkowo zignorowałam i zostawiłam sobie na koniec, stało się, zaraz po Cramond, moim ulubionym miejscem w całym Edynburgu!



Swego czasu narzekałam, że jedyne czego mi w Edynburgu brakuje to jakiegoś fajnego lasu: okazało się, że las zawsze tu był i to nie Edynburgowi, ale mojej wiedzy o nim czegoś brakowało! Braki szczęśliwie uzupełniłam i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Edynburg ma wszystko to, co kocham!




Przechodzę aktualnie lekką obsesję na punkcie tego miejsca: bywam tam kilka razy w tygodniu, a to średnio ponad trzygodzinny spacer, z przerwą na kawę (którą zabieram ze sobą w kubku termicznym) to bite 4 godziny. Ale w słoneczny poranek (zaraz po Cramond – na które aktualnie wstępu zakazano) nie ma w Edynburgu lepszego miejsca!


Braid Hills też w lwiej części porasta teraz mój ulubiony, kwitnący słońcem kwiat!




To jedno z tych miejsc, w których chętnie spędziłabym calusieńki, błogi, słoneczny dzień: na kocyku z książką!



Obowiązkowy, wiosenny kadr na zamek.


Pocztówkowy kadr z Calton Hill.


Zaraz po Cramond i Braid Hills, na trzecim miejscu jest Corstorhpine Hill (wspominam wyżej). Holyrood Park z Arturem i Calton Hill (na powyższym zdjęciu) celowo w swoim spacerowym rankingu pomijam, bo przez ostatnie trzy lata (a już szczególnie przez ostatnie dwa, gdy mam je na wyciągnięcie ręki) zdążyły mi się nieco przejeść, a są to też dwa najbardziej zatłoczone turystami miejsca. Nie żebym miała coś do turystów (koniec końców to dzięki nim mam pracę), ale im dłużej tu mieszkam, tym bardziej doceniam miejsca od nich wolne. Szczególnie, że czuję się tu już bardziej tubylcem niż turystą.


Któregoś niepozornego poranka Holyrood Park zachwycił mnie na nowo!



Mgła jak wyjęta prosto z powieści Austen.




W takich okolicznościach Artura jeszcze nie oglądałam!



Moją częstą poranną trasą bywa Dean’s VillageStockbridge i Inverleith Park – przed izolacją był to dla mnie atrakcyjny i długi spacer, dziś jest bardziej alternatywą na ponure dni, gdy nieszczególnie cokolwiek mi się chce. Może przedawkowałam temat, a może to kwestia tego, że im cieplej i ładniej, tym bardziej ciągnie mnie poza centrum.


Nie ma jednak co kryć, centrum wiosną wciąż zachwyca.


I robi miłe niespodzianki!


Bo wciąż są tu zakamarki, których nie znam i te poranne spacery okazują się świetną okazją by je niespiesznie poodkrywać.


Na koniec miesiąca zachciało mi się zobaczyć morze, więc przespacerowałam się na Portobello, gdzie nie było mnie od ponad roku. Morze zobaczyć było fajnie, ale prędko tej akcji nie powtórzę, bo spacer sam w sobie jest bardzo żmudny. 


A na koniec herbata w kuchennym oknie: to jedna z moich największych przyjemności na tym mieszkaniu, i nawet trochę mi brakuje ludzi, którym można by się bezkarnie z okna przyglądać. Tutaj z nowego kubka, który stworzyła (i które sprzedaje, zarówno w PL, jak i UK) malgo.frej, polecam!