31/07/2020

Nie niszczmy człowieka

Miesiąc temu z niemałymi (dla siebie samej) emocjami pisałam o polskim antysemityzmie, który ostatecznie okazał się być bardziej tekstem o dyskryminacji tak w ogóle, i dość szybko zlał się z moim wezwaniem do głosowania w wyborach, w obronie praw mniejszości LGBT+. Dziś, również z niemałymi emocjami, podejmuję kolejny chodliwy temat.
Obserwując przez ostatnie dni wycinek większego obrazka, doszłam do wniosku, że naszym największym wrogiem wcale nie jest polityka, władza czy pieniądz, ale niechęć do nawiązywania dialogu i brak otwartości umysłu. Zagrożeniem dla twojego świata wcale nie jest prawica czy lewica, ale ta jawna niechęć do wysłuchania (ze zrozumieniem!) drugiej strony i kwestionowania własnych opinii, które coraz rzadziej bazują na rzetelnej wiedzy. Krytyczne myślenie i szukanie równowagi, to dziś, jak się okazuje, prawdziwy rarytas. I najwyraźniej gdy zauważysz ten problem raz, widzisz go już potem wszędzie. Ja go dziś widzę w dyskursie społeczność transgenderowa versus Rowling.


Zabierając się za pisanie tego tekstu, byłam prawie pewna, że będzie to kolejna jałowa debata na temat tego, czy czyjeś złe czyny automatycznie niwelują wszystkie dobre (trochę jak w przypadku kontrowersyjności Jacksona). Wyszedł mi tekst o czymś zupełne innym.
Mamy dziś nieznośną potrzebę przypinania metki każdej jednej opinii. Wszystko musi być czarno-białe, nigdy szare. Posługując się tą polaryzującą retoryką, bazując na tym jednym tekście, mogę uchodzić za prawicową bigotkę, ale już spojrzawszy na mój tekst o wyborach prezydenckich w Polsce: karygodna ze mnie lewaczka. Co by dziś nie powiedzieć, jakkolwiek otwartym na dialog i konstruktywną dyskusję by się być nie chciało, i tak cię zaszufladkują. Nie wypada być szarym, głupotą jest stać po środku.
I to mnie strasznie smuci, bo bez wyważonego środka nie za bardzo można przecież mówić o jakiejkolwiek równowadze.

Kontekst sprawy jest następujący: w czerwcu na twitterze JK Rowling oburzyła się na sformułowanie „people who menstruate” (ludzie którzy miesiączkują) użytego zamiast „women” (kobiety) w nagłówku jakiegoś artykułu. Rzecz do odpowiedzi wywołała dobrze wszystkim w internetowym świecie znaną znajomą: gówno-burzę. Fala hejtu wylana na autorkę skłoniła ją do opublikowania na swojej oficjalnej stronie eseju, wyjaśniającego jej poglądy i obawy. Który ze zrozumieniem przeczytałam (a kosztowało mnie to trochę szperania, bo z wieloma skrótami, nazwami i kontekstami miałam styczność po raz pierwszy). Przeczytałam też długą odpowiedź wystosowaną przez organizację mermaids i uznałam, że o ile jestem w stanie zrozumieć obawy Rowling, to rzeczywiście są wyraźnie przesadzone i niewiele mają wspólnego ze środowiskiem transgenderowym czy ich prawami – argumenty przytoczone w kontr-odpowiedzi wystarczająco mnie do tego przekonały. Trochę nawet byłam zdziwiona dlaczego Rowling w ogóle postanowiła się w tym temacie wypowiedzieć, ale jako że nic mnie w tych źródłowych tekstach nie oburzyło, toteż uznałam, że nie będę się wtrącać. Nie ma zresztą co kryć: choć Rowling była dla mnie kiedyś ogromnym autorytetem, moje zaangażowanie w jej afery znacząco zmalało odkąd postanowiła napisać The Cursed Child (które fabularnie uważam za bardzo, ale to bardzo kiepskie; sztuka sama w sobie jest za to pierwsza klasa, warto zobaczyć chociażby dla samych efektów specjalnych). Sprawę sklasyfikowałam więc jako kolejne z jej dziwactw i szybko o niej zapomniałam.
Rzecz wróciła do mnie końcem lipca, gdy przeglądając instagram natknęłam się na, zalinkowany przez jedną blogerkę, post o tym, jak to nie powinno się oddzielać postaci Rowling od jej książek. Jako że poruszana kwestia jak najbardziej oscyluje wokół moich literaturoznawczych zainteresowań, kliknęłam, przeczytałam i… cała się zagotowałam.
Jednoznacznej odpowiedzi na odwieczne pytanie (czy można oceniać sztukę w oderwaniu od autora lub odwrotnie, i.e. oceniać sztukę wyłącznie przez pryzmat autora), wciąż nie potrafię wskazać: obie opcje wydają mi się niemal równie krzywdzące i mój mózg domaga się jakiejś niemożliwej równowagi między jednym a drugim. Czyli znowu wchodzimy w gąszcz niekończących się niuansów. Ale nie to było powodem mojego rozsierdzenia: rozeszło się o sugerowanie, że jeden transfobiczny komentarz czyni nie tylko z autora transfobkę, rasistkę, antysemitkę i bigotkę, ale z automatu czyni też takimi jej książki. Poważnie!?
O ile nie można zaprzeczyć, że w serii o Harrym Potterze brakuje postaci o innym (niż biały) kolorze skóry (a jak już się jakieś pojawiają to są to zazwyczaj postacie drugoplanowe bądź stereotypowo przerysowane), gobliny są dość oczywistą analogią do Żydów, domowe skrzaty zdają się normalizować niewolnictwo, Hogwart jest w gruncie rzeczy portretem kolejnej prywatnej szkoły (gdzie pieniądz nierzadko liczy się bardziej niż umiejętności), a Voldemort jest typowym faszystą, to sugerowanie, że Rowling z pełną premedytacją to całe zło reprezentuje, jest kompletnym pomówieniem. To trochę jak analizowanie 19 wiecznej literatury według kryteriów charakterystycznych dla literatury 2o wieku: kompletnie mija się z celem. A bierzmy na poprawkę, że w ostatnich dziesięcioleciach postępy (w każdej dziedzinie poza krytycznym myśleniem, jak się okazuje) robimy w zastraszającym tempie.
Rowling kreowała swój magiczny świat prawie trzy dekady temu, będąc przy tym młodą, zdesperowaną, wystraszoną i mocno w życiu zagubioną kobietą, samotnie wychowującą dziecko. Jak każdy autor, bazowała swój magiczny wszechświat na tym co sama znała: to że w jej książkach przewija się (mniej lub bardziej świadomie) biały przywilej, podziały klasowe, uprzedzenia, rasizm, faszyzm czy antysemityzm, wcale jeszcze nie znaczy, że są to postawy przez nią pochwalane. Wręcz przeciwnie. Czy naprawdę tylko dla mnie jest to oczywiste?
Mało tego: jak początkowo skłonna byłam krytykować jej zaangażowanie w sprawy społeczności, której częścią nie jest, i dyskredytować jako zdziwaczałą starszą panią, której władza pieniądza uderzyła do głowy i która niesłusznie przenosi swoje osobiste lęki i fobie na Bogu ducha winną społeczność, tak natrafiając na jawne bojkotowanie jej twórczości i próby niszczenia jej autorytetu, trochę zmieniłam melodię.
Może mi się nie podobać sposób w jaki Rowling odpowiada na zadawane zarzuty (osobiście uważam, że straszenie pieniędzmi i prawnikami odnosi w jej przypadku skutek raczej odwrotny do zamierzonego), ale nie zamierzam udawać, że nie widzę w tym słuszności: sugerowanie, że stoi w szeregu (do przysłowiowego, kulturowego odstrzału) z artystami-pedofilami i gwałcicielami, jest po prostu obrzydliwe (a dokładnie to zasugerowała jedna z gazet). O ile wszystkie jej zarzuty można (a nawet trzeba) konstruktywnie kwestionować, to hejt jaki się na nią wylał jest mocno przesadzony. Ludzie rzucili się twierdzić, że Rowling sieje nienawiść do środowiska transgenderowego, że sugeruje, że ich życie jest mniej warte, że próbuje odebrać im ich prawa. Ja w jej wypowiedziach nie widzę niczego poza adresowaniem obaw, które w jej rozumowaniu (czy słusznym to już zgoła inna kwestia) wiążą się z rosnącą działalnością aktywizmu na rzecz środowisk transgenderowych. Zarzucanie jej podłości na miarę psychopaty, to już jest bardzo mocna nadinterpretacja, jeśli nie zwykłe dorabianie teorii spiskowych i celowe wzbudzanie wielkich emocji.
Osobiście myślę, że największym jej błędem (poza zabieraniem głosu tak w ogóle) jest próba ubrania swoich obaw w ideologię – niejednokrotnie już bowiem udowodniono, że wszystkie jej argumenty idzie stosunkowo łatwo obalić (po polsku dobrze wyjaśniają to tutaj). Nie znaczy to wcale, że kwestie i zagrożenia które opisuje w swoim eseju nie istnieją i nie stanowią problemu – wręcz przeciwnie, ale nie w kontekście środowisk transgenderowych. Patologia występuje bowiem w każdej grupie społecznej i próba oceny całej grupy przez pryzmat odosobnionych (na co wyraźnie wskazuje statystyka) przypadków zawsze (bez absolutnie żadnych wyjątków) jest krzywdząca. Tak, walczmy z przestępczością i przemocą seksualną, ale nie obwiniajmy za jej występowanie żadnej konkretnej grupy czy działalności (już szczególnie gdy statystki i rzetelne badania nie są po naszej stronie). Patologia i przemoc to nie ideologia. Walczyć należy z konkretnymi ich przypadkami (i przyczynami), a nie z całymi społecznościami w jakich występują. Bo jeśliby podążyć tym tokiem rozumowania, to wypowiadamy wojnę samym sobie. To bardzo przykre, że autorka z takim dorobkiem, nie potrafi tego dostrzec.
Ale tak jak nie podoba mi się, że Rowling przypasowała przestępczości i dyskryminacji wobec kobiet twarz osób transgenderowych, tak też nie podoba mi się, że teraz jej twarz próbuje się przypisać każdej możliwej formie dyskryminacji. To zjawisko odczłowieczania i bezmyślnego atakowania samo w sobie stanowi problem, nad którym warto byłoby się pochylić. Bo o ile zgadzam się z argumentacją drugiej strony, to mocno sprzeciwiam się temu rosnącemu dyskursowi nienawiści. Zaogniamy niepotrzebny konflikt, zamiast prowadzić dialog, tłumaczyć, edukować, budować most, szukać porozumienia. Moje osobiste nastawienie do Rowling i jej publicznych poglądów mogło się diametralnie zmienić, ale wciąż daleko mi do wylewania na nią pomyj czy bojkotowania jej twórczości.
Na koniec dodam jeszcze, że zupełnie nie rozumiem tej – ostatnimi czasy wyjątkowo na zachodzie popularnej – potrzeby przepisywania historii; nie widzę w tym żadnej zasadności. Jak tak bardzo chcesz zmieniać świat na lepsze, to czy nie lepiej nauczyć się prowadzić przyjazny dialog i skupić swoje wysiłki na kształtowaniu teraźniejszości, zamiast wybierać się na jakieś dzikie krucjaty przeciw każdemu, kto myśli lub myślał inaczej? Edukuj ludzi wokół siebie (tylko kulturalnie) i rób co tylko możliwe, żeby to dzisiejsi twórcy, autorzy (i ich najnowsze, a nie dawno już napisane dzieła), rządzący i pracodawcy uwzględniali i szanowali równość i różnorodność w swoich działaniach. Tego się nie da osiągnąć plując na wszystkie strony nienawiścią – mamy na to setki lat pełnych mniejszych i większych przykładów!
W moim odczuciu, próbując niszczyć autorytet Rowling (tak samo zresztą jak próbując go sobie zawłaszczyć, co nieustannie próbuje robić prawica), tylko pozbawiamy się szansy na pozyskanie potencjalnie wartościowego sojusznika, zwolennika dialogu. Marnujemy energię na nienawidzenie kogoś, kto wcale nie jest (a przynajmniej nie chce być) naszym wrogiem.  
Naprawdę myślę, że to nie tędy droga.
Niszczmy wadliwy system, a nie drugiego człowieka (kimkolwiek by nie był).