01/07/2020

2020: czerwcowy haar

Nowych angielskich słów uczę się prawie codziennie: niektóre zostają mi w głowie tylko na chwilę, inne nie trzymają się mnie wcale, ale są też takie, które zapisują się gdzieś w moim sercu od razu i na zawsze. W czerwcu, dzięki moim Szkockim przyjaźniom, odkryłam słowo haar, które zalicza się do tej ostatniej kategorii i oznacza mokrą, ciężką, morską mgłę, występującą zazwyczaj na wschodnim wybrzeżu Anglii i Szkocji. To moje rejony i moja magia. Bo jak Edynburg jest magiczny w każdych warunkach pogodowych, tak śmiem twierdzić, że z mgłą najbardziej mu do twarzy.


O ile kwiecień i maj nie szczędził nam słońca i dobrej przejrzystości, tak lwią część czerwca spowiła ta specyficzna, nieco nawet niepokojąca mgła. W zestawieniu ze wciąż mocno wyludnionym centrum, robi naprawdę wyjątkowe wrażenie.




Efekt dodatkowo spotęgował fakt, że mgłą zdała się również zajść moja głowa. O ile do tej pory znosiłam izolację i wiadomości ze świata całkiem nieźle, tak czerwiec powitał mnie lekkim załamaniem nerwowym: smuteczki i wątpliwości wdarły się do mojej świadomości wartkim strumieniem i zalewały ją równomiernie przez dobre dwa tygodnie. Nie ma co ukrywać: spacery po pustym, zamglonym mieście bardzo się w ten ponury nastrój wpasowały.



Szczególnie malowniczo we mgle prezentują się edynburskie cmentarze. Niektórzy pokusiliby się stwierdzić, że to jak sceny z jakiegoś horroru, ale dla mnie to jak odwiedzanie dobrych znajomych: jeśli w Edynburgu rezydują duchy, to są to sami swoi. Koniec końców mieszkamy po sąsiedzku.










W całej tej mgle i czerwcowym smutku, tak jak i w samym słowie haar, czai się to ciepłe, znajome uczucie: to moje miejsce. Mój zamglony, zasmucony, ale wciąż niezmiennie ukochany Edynburg.