23/10/2020

Żeby mi się chciało

Nie znoszę pytań typu „gdzie widzisz siebie za 5 lat?” (choć miłością nieprzapastną darzę ostatnio ten kawałek). Pytania czego bym sobie na przyszłość najbardziej życzyła lub co bym powiedziała nastoletniej sobie – przy całej mojej sentymentalności – uważam za wybitnie bezsensowne. Lubię nieprzewidywalność życia i uważam, że skrupulatne planowanie zdecydowanie lepiej sprawdza się w fikcji niż w życiu.

Ale ostatnio przeszło mi przez myśl, że jeśli faktycznie miałabym sobie na przyszłość czegokolwiek, konsekwentnie i z jakąś dozą pewności życzyć, to przede wszystkim życzyłabym sobie, żeby mi się chciało.



Wcale nie musi mi się chcieć zawsze i wszędzie (bo to zwyczajnie, po ludzku niemożliwe, a i zasoby energetyczne mogą mi się z czasem kompletnie zmienić), ale tak ogólnie, ideologicznie i filozoficznie, bardzo bym sobie życzyła – bez względu na wiek i kapryśne prądy życiowego oceanu – żebym nigdy nie dała się stłamsić biernej obojętności. Żeby mi się chciało żyć i być. Doświadczać rzeczy małych i dużych, dobrych i złych. Żeby mi się chciało walczyć o tę wewnętrzną satysfakcję, o głębokie relacje, o bliskość, o intymność, o samą siebie, o swoją prawdę, o swoje zasady i wybory, o fajną (choć jak najbardziej prostą) codzienność. Żeby mi się chciało rozmawiać, kwestionować, słuchać i dyskutować. Wychodzić do ludzi. Wspinać na czubki gór i przedzierać przez skryte w cieniu doliny. Wychodzić z domu, nie ważne czy deszcz, czy słońce. Płakać szczerze i bez wstydu, tak samo ze smutku jak i ze szczęścia. Martwić się i odczuwać spokój. Po prostu czuć, całą sobą, bez zahamowań. Żeby mi się chciało próbować. Upadać i podnosić się. Myśleć, działać, planować i szukać nowych rozwiązań. Rozwijać się i zmieniać. Z pokorą pzyjmować kolejne życiowe lekcje. Sensownie reagować na to, co podsuwa mi los.

Najbardziej u starszych osób zawsze rozczula mnie, gdy bez względu na wiek są wciąż aktywne. Gdy nie obchodzi ich to jak wyglądają, tylko to jak się czują. Gdy nie obchodzi ich co wypada, a co nie. Gdy bez żadnej żenady robią to, co sprawia im radość. Gdy bez względu na to co w życiu przeszli, wciąż im się chce: próbować i doświadczać. Inspriują mnie ludzie, którzy przy umiejętności widzenia większego obrazka, wciąż potrafią żyć chwilą. Być tu i teraz, cieszyć się tym, co aktualnie mają. Którzy nie liczą uparcie swoich lat, sukcesów, porażek ani zmarszczek. Właśnie takim starszym człowiekiem chciałabym kiedyś być.

Chyba nic mnie dziś nie przeraża bardziej jak chroniczne, długofalowe poczucie znudzenia i zniechęcenia – ta wszechobecna, depresyjna obojętność. Wypranie z emocji. Lubię myśleć, że obojętność to dziś najbardziej przeciwne mojej naturze słowo. Bo choć z czasem nauczyłam się dużo odpuszczać, to w stosunku do niewielu rzeczy jestem kiedykolwiek obojętna. Poruszyć potrafi mnie wszystko, co jest zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem. Sztuką jest (jak chyba ze wszystkim innym w życiu) wypracować jakąś równowagę. Rozsądnie i świadomie wybierać to, co ma na mnie wpływ. Dozować bodźce, a nie dać się przebodźcować.

Ale tak, na pytanie czego bym sobie życzyła, bez wahania mogę odpowiedzieć: żeby mi się chciało. Tak samo za 5, 10 jak i 40 lat.