27/01/2019

Wstyd mi...

Jakiś czas temu podjęłam świadomą decyzję o ogólnym unikaniu wiadomości – jestem zbyt impulsywna i emocjonalna, żeby dokładać sobie niepotrzebnych zmartwień. Życie mam zresztą tylko jedno i zamierzam je przeżyć na swoich zasadach, pompując energię wyłącznie we własny mikro-świat. Z premedytacją stępiłam w sobie potrzebę malowania większego obrazka. Mój mały wycinek mi wystarcza. Zazwyczaj.
Ale, jak kiedyś słusznie napisał Orwell, nazwanie siebie niepolitycznym, jest samo w sobie oświadczeniem politycznym. Bo chcąc czy nie, żyję w takich czasach, a nie innych, i jestem częścią systemu, który od kilku dobrych lat postępująco gnije od środka (a może nawet gnił sobie od zawsze, tylko wcześniej nie byłam tego świadoma).
I choć z tego punktu dyskusja mogłaby się potoczyć w przynajmniej dwóch politycznych nurtach, ja wracam do malowania tego większego obrazka właśnie.



Zamordowano człowieka. No ale przecież psychopaci są wszędzie i nie można oceniać ogółu przez pryzmat odosobnionego działania jednej, najpewniej mentalnie niepoczytalnej osoby. Jasne, że nie. Ale dyskredytowanie moich uczuć na podstawie tej logiki jest co najmniej krzywdzące. Bo owszem, psychopaci są wszędzie, ale nie wszędzie żyje się w środowisku przesiąkniętym (może i subtelnie, ale na wskroś) nienawiścią. Nie wszędzie jest też moja ojczyzna. Kiedy z premedytacją napisałam na fejsbuku, że „wstyd mi, Polsko”, ludzie skoczyli do swoich daleko idących wniosków. I choć przykro mi było na długo zanim wystukałam te słowa na klawiaturze, po fakcie zrobiło mi się jeszcze smutniej.
Trudno nie widzieć tej tragedii, jako kulminacji klimatu od jakiegoś czasu panującego w Polsce. Dlatego napisałam wstyd mi, Polsko. Szybko jednak zrozumiałam, że nie potrafimy już rozmawiać o Polsce, jako Polsce. W dyskursie polskim, Polska jest albo PIS albo PO, nic pomiędzy. Jesteś albo patriotą albo zdrajcą (używane zamiennie). Słyszałam to już dużo wcześniej, ale niedowierzałam. Mam przecież wokół siebie myślących ludzi, przyjaciół, którzy potrafią wznieść się ponad te podziały. Przecież to tylko polityka!
Sama sobie policzek tą naiwnością wymierzyłam, bo nagle okazuje się, że we wszystkim, absolutnie wszystkim, musi być polityczny podtekst. Nie można powiedzieć, że wstyd ci za polski całokształt. Nie można powiedzieć, że ci strasznie przykro i drugi dzień nie możesz znaleźć sobie miejsca, bo w brytyjskich mediach czytasz o swojej ojczyźnie jak o jakimś trzecim świecie, gdzie morduje się ludzi na koncertach charytatywnych. W czasie pokoju, zaznaczmy. Tego mówić głośno nie wypada, bo to od razu znaczy, że jesteś zdrajcą. Zdrajcą emigrantem na dodatek, który dał się podejść zagranicznej propagandzie. Wedle panujących obyczajów, muszę zająć jakieś stanowisko (i najwyraźniej nieświadomie już je zajmuję…), koniecznie po którejś z dwóch stron poprowadzonej przez środek barykady.
A ja sram na te barykady! Nie obchodzi mnie ani PiS, ani PO, ani żadna inna partia polityczna. Nie interesuje mnie, kto co spierdolił, kto kogo okradł, kto kogo bardziej obraził, kto i kiedy zatracił polską tożsamość. Nie interesuje mnie jak bardzo gorzej czy lepiej było dziesięć czy pięć lat temu. Interesuje mnie to, co jest tu i teraz, to co widzę, słyszę i odczuwam. I co z tym dalej zrobimy. Bo naprawdę potwornie smuci mnie, gdy chcąc podzielić się niełatwymi emocjami, czy filozoficznymi wręcz dylematami, w suchej odpowiedzi czytam, kto temu wszystkiemu jest politycznie winny, a kogo obwinia się na pewno niesłusznie. Jakbym rozmawiała z zaprogramowanym komputerem, który zupełnie nie zrozumiał pytania, bo zabrakło mu danych w bazie.
Przegapiłam moment, w którym Polska rzeczywiście została przedarta na pół – i to nie w telewizji czy rządzie, ale w głowach właśnie. Bliskich mi głowach.
Marzy mi się, żeby ludzie wreszcie przejrzeli na oczy i zamiast się dzielić na dwa wrogie obozy, zrobili coś razem, dla wszystkich. Żaden PiS, żadne PO, żadna pieprzona partia polityczna tego za nas nie naprawi. Polityka zawsze była, jest i będzie brudna, jak świat długi i szeroki. Nam trzeba jedności, dialogu i zwykłej, ludzkiej empatii – wszystkiego, czego w polityce nigdy nie było, nie ma i nie będzie. A my, zamiast szukać rozwiązań poza tą przeklętą machinerią, dajemy się jej manipulować i gramy jak nam zagrają.
A oni grają sobie nami w najlepsze!
Na czubek tych przykrych przemyśleń dorzućmy jeszcze poczynania państwa, które bliska byłabym nazwać moją drugą ojczyzną, bo tu też odwalają się cyrki nie z tej ziemi, które wcale niemało mogą w moim życiu namieszać...
Siedzę więc sobie przed laptopem, zasłuchuję się The Resistance (które po prawie dziesięciu latach, wydaje się jeszcze bardziej adekwatnym komentarzem do otacząjącej mnie rzeczywistości) i kontempluję ten dziwny, nowy stan oderwania, zarówno od Polski, jak i Wielkiej Brytanii. Chyba można by to nazwać mentalną bezdomnością.
Głowa mi pęka od natłoku myśli.
Powinnam była na tym fejsbuku napisać „wstyd mi, człowieku”.