20/01/2019

2018: Perth

Do Perth planowałam zawitać mniej więcej od wakacji. Okazja na jednodniowy wypad nadarzyła się w listopadzie, gdy Lee, moja serdeczna koleżanka z pracy (która właśnie z Perth pochodzi) zasugerowała żebym dołączyła do niej na Bonfire Night. Dwa razy powtarzać mi nie musiała. Zawsze jestem gotowa poznać nowy skrawek Szkocji!


Czas przed wyjazdem był bardzo nerwowy, bo od prawie miesiąca stawałam na głowie, żeby zdobyć bilety na charytatywny koncert Muse w londyńskim Albert Hall – szczęśliwie dzień przed wyjazdem zdarzył się cud i w pociąg wsiadałam pijaniutka czystym szczęściem!


Moje szczęście odzwierciedlał piękny widok z okna.


Niestety, nim dotarłam do Perth, niebo zasnuły chmury i dzień zrobił się dość ponury. Co jednak bynajmniej nie zniwelowało mojego entuzjazmu.


W pochmurnej, listopadowej aurze też jest coś magicznego!


Słuchając się porad Lee, zainwestowałam w gumiaki. Słusznie.



Perth nie jest dużym miastem i przez wzgląd na płynąca przez niego rzekę, trochę przypominał mi Inverness.



Dzień spędziłam w większej mierze zwiedzając sama, bo Lee dojechała do Perth po pracy, na samo ognisko i fajerwerki.


W ramach tej wycieczki zajrzałam do muzeum Black Watch Castle – niespecjalnie moje klimaty, bo nie jarają mnie historie konfliktów, ale popatrzeć na żołnierskie kilty bynajmniej nie szkodziło. Zdjęcia upamiętniającego ten fakt jednak zabrakło.


Jednym z moich głównych celów tego dnia był Kinnoull Hill Woodland Park. Nie byłabym przecież sobą gdybym nie wdrapała się na pobliską górkę, a jak wiadomo, ich w Szkocji nie brakuje.


Park w rozkwicie jesieni zachwycił mnie momentalnie.


A te wyrzeźbione w drewnie figurki były wisienką na torcie!





Widok z góry był trochę zamglony…


…ale i tak piękny. Zresztą nic straconego, pewnie tam jeszcze kiedyś wrócę.





Spacerując wzdłuż rzeki planowałam też koncerty na przyszły rok, bo to akurat był dzień, w którym Muse ogłosił światową trasę koncertową nowej płyty. Oj tak, dobry dzień!



Ognisko robiło wrażenie. Szczególnie, że zeszło na nie całe miasto – zważywszy że miasto wydawało się raczej puste, ilość ludzi trochę mnie zaskoczyła.


Aparat trochę mi odmówił posłuszeństwa na fajerwerkach, ale puścili w tle Psycho (dość ciekawy dobór piosenki, osobiście spodziewałabym się raczej czegoś pokroju Starlight), więc kto by się tam przejmował brakiem dobrych zdjęć.


Zostawiłyśmy dogasające ognisko i po kolacji (na której poznałam koleżankę Lee, która okazała się też fanką Muse) wsiadłyśmy w pociąg powrotny do Edynburga.
To był dobry dzień, a Perth to całkiem przyjemne miasto, które – jak mi się przynajmniej zdaje – wyrzuca w świat bardzo fajnych ludzi!