06/08/2022

Nie lekceważ nadziei

Przyjaciółka mi ostatnio powiedziała, że ona całe życie ganiła się za swoją naiwność. Jejku, jak wiele razy to słyszałam! I od ilu osób! I ile lat samą siebie za to ganiłam: w myślach, rozmowach i pamiętniku. Ah, no i nie zapominajmy: wciąż często to słyszę. Że jestem „nieuleczalną” bądź „straszną” idealistką. Że mam „zbyt” romantyczną wizję życia i świata. Że to naiwne i niedojrzałe.

A co zabawne, sporo się też w swoim życiu nasłuchałam komentarzy, że jestem zbyt cyniczna, że za dużo we mnie pesymizmu, że za bardzo sama sobie wszystko komplikuję i wszystkich tylko tą swoją postawą odpycham.

No to jak to w końcu jest?



Zacznijmy od tego, że więcej niż faktycznie o moim charakterze, takie komentarze mówią o komentującym: nieprzeciętny optymista chętnie uzna mnie za cyniczną i negatywną, a wyjątkowy pesymista za naiwną idealistkę, co buja w obłokach i życia nie zna. Jeśli już naprawdę muszę (a świadomie metkowania raczej unikam), to sama plasuję siebie gdzieś po środku. No, może jednak trochę bliżej tego „romantycznego idealizmu”. Wspominałam już o tym pisząc o związkach i o moim pseudonimie: nigdy tej tendencji specjalnie nie ukrywałam. Tak, jestem marzycielką, dość zagorzałą. Tak, mam swoje idee w które niezbicie wierzę, prawie od zawsze. Tak, przejawiam raczej pozytywne nastawienie do życia i świata. Nie zawsze tak było, choć ten „idealizm” od zawsze dość głośno we mnie krzyczał. Po prostu bardzo długo nie byłam chętna go słuchać. Świadomie nie dawałam mu dojść do głosu, bo to wydawało się, za myśleniem wielu ludzi wokół mnie, „dojrzalsze”.

Na szczęście im starsza jestem, tym chętniej nie tylko mojego idealizmu słucham, ale też go doceniam, i nie za bardzo pozwalam się już ludziom za niego gnoić. Tak, jasne, czasem mnie to kopnie po dupie (jak to w życiu, teraz na przykład kopie dość mocno), ale w ogólnym rozrachunku naprawdę wolę skupiać się na skrawkach dobra. Myślę sobie zresztą, że gdyby nie ta moja „romantyczna wizja świata”, nigdy nie porywałabym się na studia psychoterapeutyczne. Niezbita wiara w to, że zmiana na lepsze zawsze jest możliwa i każdy ma zasoby (nawet jeśli gdzieś bardzo głęboko zakopane) do wykonania tej wewnętrznej pracy, jest do tego zawodu raczej konieczna. Ciekawość człowieka i chęć nurkowania w głębie jego mentalnych bebechów również. Na przestrzeni ostatniej dekady (a już na pewno ostatnich 4 lat) wystarczająco sobie udowodniłam, że odhaczam oba te okienka.

Zresztą jasnym też dla mnie jest, że nadzieja każdemu jest potrzebna. Że bez jakiejś jej dozy, niczego byśmy w życiu nie robili. Bo to właśnie nadzieja potrafi ujarzmić strach, zagłuszyć wątpliwości, przekrzyczeć wewnętrznego krytyka i dać nam czegoś nowego spróbować, coś w życiu zaryzykować. Gdybyśmy wszyscy tylko twardo stąpali po ziemi, ciągle wyłącznie chłodno analizując, unikając wszelkiego ryzyka i nigdy nie dopuszczając nadziei do głosu, naprawdę nic sensownego czy wartościowego by na tym świecie nie zaistniało. Bo to nadzieja pcha ten świat do przodu. Bez niej wiele naszych wewnętrznych narzędzi (w tym zachwalana wszędzie wytrzymałość psychiczna) traci całą swoją moc. I chociażby dlatego nie powinno się jej lekceważyć ani wyśmiewać. Nadzieja jest do życia konieczna.

 Jasne że nie należy przesadzać w drugą stronę (przesada generalnie jest zgubna) i ślepo się tej nadziei poddawać. Płytki (tj. niczym nie poparty) optymizm ma już bowiem sporo negatywnych konsekwencji – w psychologii zwą to nawet toksyczną pozytywnością.

Krąży gdzieś po Internecie taki ładny obrazek przypominający, że tylko pozytywne (+) baterie nie działają. Żeby bateria działała, potrzebny jest też negatyw (-). Jak w życiu, trudno się z tym nie zgodzić. Nie da się być wyłącznie negatywnym, ani wyłącznie pozytywnym. To znaczy, może i się da, ale na pewno nie warto. Bycie autentycznym, całym, ludzko ambiwalentnym, a nie toksycznie pozytywnym: do tego warto w życiu dążyć. I to jest ten mój idealizm. To jest ta moja romantyczna wizja świata.

A że po drodze staram się skupiać bardziej na ludzi dobrych niż złych stronach to bonus. Bo doświadczenie mi pokazało, że życzliwość potrafi wskórać o wiele więcej niż złośliwość, a przy tym nie ma skutków ubocznych w postaci wyrzutów sumienia.

Jeśli więc ktoś nazywa was idealistami z czystą pogardą, proszę puśćcie to mimo uszu i dalej róbcie swoje. Nie dajcie sobie wmówić, że to niedojrzałe bądź naiwne. Z odrobiną równowagi i oleju w głowie jest to najlepsze co możecie sobie i światu dziś zaoferować. To deficyt, który naprawdę powinien być w cenie.