15/06/2022

Dorosłość jest ambiwalentna

Moim najbardziej wartościowym instagramowym odkryciem 2021 roku był profil @twojerelacje, który bardzo gorąco polecam. Sylwia, psychoterapeutka systemowa, fantastycznie i bardzo przestępnie opowiada tam o zawiłościach w relacjach międzyludzkich, bardzo dużo uwagi poświęcając emocjom, samoświadomości i dojrzałości. 

W jednym z jej pierwszych postów tego roku, przeczytałam zdanie które bardzo mocno ze mną rezonuje: „dorosłość to umiejętność znoszenia ambiwalencji”. Nie mogłabym się z tym bardziej zgodzić. Dojrzałość emocjonalna, która wynika nie tyle z przeżytych doświadczeń, co z właściwego, rozumnego przeżywania emocji (co jest możliwe do osiągnięcia niemal wyłącznie dzięki samoświadomości), bazuje na znajomości tych ambiwalencji.



Wszyscy od najmłodszych lat jesteśmy uczeni, by do czegoś w życiu dążyć: najczęściej do szczęścia lub sukcesu (bo czy to jedno i to samo jest kwestią sporną). Wielu z nas zaczyna w drodze po to szczęście (czy też sukces) rozumieć, że jest to o wiele trudniejsze niż nam dano wierzyć. Łatwo jest wtedy uznać, że szczęście i sukces są przeżytkiem, legendą. Że albo są niemożliwe do osiągnięcia, albo zupełnie się wykluczają.

Tymczasem zarówno szczęście jak i sukces są jak najbardziej możliwe, jeśli tylko skłonni jesteśmy pochylić się nad ich definicją i dostosować ją do realiów życia i siebie samych, a nie ich wyobrażeń. Co nie jest ani łatwe, ani przyjemne. Dojrzewanie jest tak cholernie trudne właśnie dlatego, że sprowadza cię z chmur na ziemię, pozbawiając wielu wygodnych, znajomych iluzji. Dojrzałą drogą do szczęścia jest nauczenie się bez tych iluzji żyć. Pogodzenie się z tym niekoniecznie przyjemnym (ale niezaprzeczalnym) faktem, że życie to ciągłe zmiany i niekończące ambiwalencje. Zaakceptowanie, że w życiu nic nie jest stałe (jak mogłoby być, skoro sami jesteśmy tu tylko na chwilę?). Że nigdy nie będzie tylko dobrze albo tylko źle, że zawsze będą szczęścia w nieszczęściach i nieszczęścia w szczęściach. Zrozumienie, że życie nie jest, nie było i nigdy nie będzie czarnobiałe. Że trzymanie się jasnej strony nie wystarczy: trzeba nauczyć się lawirować wśród licznych odcieni szarości i nieustannie dokonywać niełatwych, ambiwalentnych wyborów. Brać odpowiedzialność za swoje emocje, czyny i reakcje, tak te dobre jak i złe. Bo nie ma jednych bez drugich.

Ambiwalencja jest wszędzie.

Nie jest niczym zaskakującym, że prawda o ambiwalentnym świecie (i nas samych) zamiast zachwycać i motywować, bardziej przeraża i dołuje. Wręcz naturalnym się wydaje, że wielu z nas pragnie pozostać przy tych wygodnych iluzjach i malować świat czarnobiałym. Tak powinno być łatwiej. I może jest, nie wiem, bo sama wybrałam świadomą ścieżkę i z iluzjami się żegnam - nie usiłuję już modelować świata pod siebie.

Od kilku lat twardo powtarzam, że jestem szczęśliwa. Nie wszyscy w to wierzą, dostrzegając duży dysonans pomiędzy tym co mówię, a jak się (czasem) zachowuję. Gdy z ciasnych objęć obezwładniającego smutku, cała zalana łzami, na pytanie „czy ty jesteś w ogóle szczęśliwa?” odpowiadam przez zatkany nos „tak, jestem szczęśliwa”, pytający prycha, wzdycha lub puka się z politowaniem w czółko. Bo czy ja siebie w ogóle widzę? To ma być szczęśliwa osoba? Taka zabeczana i zrozpaczona? Przecież to dysonans poznawczy!

No tak, dysonans jest, ale mój czy twój? Bo w moim rozumieniu świata i siebie samej, poczucie bycia szczęśliwym to bynajmniej nie to samo co odczuwanie nieustannej radości, czy kompletny brak powodów do smutku. Można być bardzo szczęśliwym i wciąż przechodzić przez trudne chwile. Można być bardzo szczęśliwym i wciąż przeżywać ogromny strach, smutek, żal, stres czy zmartwienie. Moje szczęście nie jest emocją, a stanem. Perspektywą, postawą, wyborem, być może osiągnięciem. Moje szczęście nie wyklucza żadnych emocji, wręcz przeciwnie: wita je wszystkie czule i otwarcie, oswaja, przytula, eksploruje i akceptuje. Bo wiem, że życie pełną piersią ma swoją cenę, że coś zawsze jest kosztem czegoś innego, że każda najmniejsza zmiana (konieczna do jakiegokolwiek rozwoju) to zawsze bilans korzyści i strat, nawet jeśli na pierwszy rzut oka tego nie widać. Wiem, że szczęście bez dopuszczania całego wachlarza emocji byłoby takim samym więzieniem jak pogrążanie się w smutku.

Mówiąc inaczej: moje szczęście nie wyklucza ambiwalencji. Ono się z nią przyjaźni.

Nasze podejście do tej życiowej ambiwalentności mocno odbija się na wyobrażeniach o sobie samym, o naszych bliskich, o relacjach, o otaczającym nas świecie. Im bliżej niej jesteśmy, tym mniej w nas rozczarowań, a więcej zgody na branie życia dokładnie takim jakim jest. Prawdziwe, szczere i dojrzałe relacje też buduje się na ambiwalencji, bo ona jest w każdym z nas. To, że ktoś bardzo kocha i szanuje, nie znaczy wcale, że nigdy cię nie zrani, nie zawiedzie czy nie zasmuci. Wręcz przeciwnie, to właśnie intymność i bliskość między dwojgiem ludzi najbardziej tę ambiwalencję uwydatnia.

Więc może zamiast od tego uciekać, zamiast udawać, że nas to nie dotyczy, mądrzej byłoby to zaakceptować i... pozwolić sobie być ludźmi? 

Normalizujmy ambiwalencję.

(To przecież takie piękne słowo!)